Dobry człowiek


Do miasta zbliżał się kolorowy wóz ciągnięty przez osiołka. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że dookoła wozu latała chmara przeróżnych ptaków. Gawrony siedziały gęsto na dachu wozu, skowronki odpoczywały na grzbiecie osiołka, a w obrębie ronda kapelusza woźnicy gniazdo urządziła sobie para wróbli.

 

Strażnicy miejscy przy bramie zdziwili się nieco, ale wobec podanego powodu odwiedzin miasta – naprawa krzyży, nie znaleźli przeciwwskazań by wpuścić wóz do środka. Woźnica skierował swój zaprzęg do rynku, gdzie od razu stał się atrakcją licznie zgromadzonej dzieciarni. Za latoroślami zaczęli się schodzić zaciekawieni rodzice, obserwując wesołą zabawę swoich dzieci.

 

 

 - To przedziwne, że te ptaki się pana nie boją – wyrażali swe zdziwienie, gdy widzieli cieślę dosłownie oblepionego przez śpiewających lotników.

 

- Bo ja jestem dobry – odpowiedział z prostotą mężczyzna i zaczął naprawiać nadwerężony przez czas krzyż przy miejskiej fontannie. Pomagały mu przy tym słowiki, pięknie podśpiewując w ptasim kwartecie.

 

- My też jesteśmy dobrzy – deklarowali zgromadzeni mieszczanie, a na dowód próbowali pogłaskać któregoś z ptasich pomocników. Skrzydlate stworzenia wzbijały się jednak w powietrze, po czym przysiadały na ramionach cieśli. A ten uśmiechał się tylko tajemniczo i naprawiał krzyż dalej. Oburzeni ludzie zaczęli opuszczać rynek, odciągając protestujące płaczem dzieci.

 

- On jest dobry, a my co? Gorsi?! Myślałby kto!- na odchodnym rzucali pełne odurzenia uwagi. O nietypowym zdarzeniu szybko dowiedział się Wielki Łowczy Królewski, polujący w lasach obok miasta. Przybył on niezwłocznie na rynek miejski by obejrzeć dziwne zjawisko. Na pytanie o powód ptasiej przyjaźni, otrzymał od cieśli tą samą odpowiedź:

 

- Bo ja jestem dobry.

 

Łowczy podkręcił wąsa, potem naradził się z władzami miasta i nakazał, aby zaprzęg tego samego dnia opuścił miejskie mury.

 

- Nie ma u nas nic do naprawiania – tłumaczył z surową miną.

 

Cieśla dokończył właśnie naprawę krzyża, uklęknął przy nim a jego napowietrzni przyjaciele obsiedli drewniane ramiona. Potem podziękował wszystkim i udał się na poszukiwanie miasta, gdzie będzie można coś naprawić, coś uratować.

 

Andrzej Chodacki