Zakochany Tuwim

Przez całe życie wierzył w miłość, mamy prawo sądzić, że nie doznał zawodów, rozczarowań, ani najmniejszych w tym obszarze przykrości. Sądził, że uczucie to ma najwyższą wartość, jest najcenniejsze i przez wszystkich upragnione. Inaczej nie stworzyłby aż tylu pięknych liryków miłosnych, które wzruszają, rozczulają i zastanawiają nawet tych, co od poezji w dzisiejszych czasach uciekają.

 

Fenomen tej twórczości tkwi oczywiście w wirtuozerii operowania słowem i tworzeniu takich nastrojów, które sprzyjają wyznaniom i zwierzeniom. Wiersze Tuwima oddają jednocześnie niepokój, zagubienie, duchową rozterkę, rodzą pewne spekulacje i pełne są niedopowiedzeń. Jest tak dlatego, że tęsknoty i marzenia nie zostały wyrażone wprost, a  zasugerowane jedynie powściągliwymi obrazami sytuacji. Tę samą funkcję pełnią pełne ekspresji, jak te, pytania: „Czy pamiętasz jak ze mną tańczyłaś walca?”, „A może byśmy tak, jedyna, wpadli na dzień do Tomaszowa?”, „Co nam zostało z tych lat?”. Gra słów, żart, dowcip, świeżość językowych zwrotów ubarwiały jego miłosne deklaracje. Miłość stała się pretekstem do afirmacji życia, do nieukrywanej uciechy i entuzjazmu. Stąd zalecenie jakie przekazywał: - „Trzeba kochać po majowemu, Jak najgłupiej i jak najprościej, Cierpieć, ginąć, nie wiedząc czemu, Nie dla ciebie, lecz dla miłości.” -  Innym razem głosił: „ Miłość mnie szuka po mieście - miłość w zielonym berecie”. Zakochany Tuwim był szczęśliwy, promienny, pełen mocy twórczej, zapału i „artystycznego” szaleństwa.

 

Adresatką tych wierszy była żona poety „wkwiecona w strofy Stefania”. – „Moje życie miało imię dziewczęce -  imię Stefania”  - pisał i wiadomym było , że tylko ją kochał i o niej myślał, tworząc wiersze, a po latach przepojone emigracyjną tęsknotą strofy poematu „Kwiaty Polskie”. To ona stała się jego Beatrycze. Jej dedykował tom „Siódma jesień” (1921), w którym zacytował Jana Lechonia: -  „Nie ma ziemi i nieba, otchłani i piekła, jest tylko Beatrycze”. Stefania, z domu Marchew, pochodziła z Tomaszowa, gdzie ojciec jej był handlowcem, a matka śpiewaczką. Poznał ją w 1912 roku w Łodzi, dokąd przyjechała odwiedzić rodzinę. Jechała dorożką, gdy zauważył ją na Piotrkowskiej. Podobno kolega Tuwima zaaranżował ich poznanie. Młody, dopiero debiutujący poeta był do tego stopnia zachwycony jej urodą, że nie widział bez niej świata. Znajomość ta, tak bardzo go przejęła
i oczarowała, że z Warszawy, gdzie studiował, pisał do niej niemal codziennie płomienne listy. Istotnie, była piękną dziewczyną o zielonych  oczach, subtelnych rysach, inteligentnym wejrzeniu, doskonałej figurze, bujnych ciemnych włosach.  Czas okazał się jej przychylny i z upływem lat nabrała jeszcze wdzięku, kobiecości i uroku. Zawsze elegancka, nawet wytworna  budziła zainteresowanie i podziw, a to w przedwojennej Warszawie naprawdę się liczyło. Płonne okazały się obawy państwa Marchewów z Tomaszowa , że ich dorodna córka będzie biedę klepała z poetą i niepoprawnym marzycielem, na dodatek pozbawionym finansowego zmysłu i  oszpeconym myszką na policzku. Tymczasem, młody Julian Tuwim szybko zdobywał wykształcenie, sławę, wstępował na salony, cieszył się uznaniem i sympatią samego mistrza Leopolda Staffa. I, co najważniejsze, wydawał z powodzeniem swe utwory.

 

Nie mniej, siedem lat upłynęło – „siedem jesieni” – jak mawiał, by narzeczeni 30 kwietnia 1919 roku, obyczajem żydowskim pod chupą, w łódzkiej Synagodze Wielkiej przy Kościuszki 1 wstąpili w związek małżeński. Przyjęcie weselne dla artystów i przyjaciół odbyło się w warszawskiej knajpie przy Marszałkowskiej, róg Siennej – zwanej ”mordownią”. Tam zebrała się warszawska bohema, by podziwiać młodą Tuwimową i wznieść toast za ich pomyślność. Pierwsze warszawskie lata nie były im najłaskawsze, ale wkrótce ich pozycja materialna się ustabilizowała. Poeta stał się profesjonalistą w pisaniu satyrycznych, pełnych swady tekstów dla kabaretów, teatrzyków rewiowiowych, szopek i audycji radiowych. Jego zabawne skecze, dialogi, monologi i scenki mają charakterystyczną, również dla liryki poety, wieloznaczność emocjonalną, bogactwo nastroju, no i wyśmienity żart poparty błyskotliwą pointą. Julian Tuwim był głównym autorem tekstów dla kabaretu Qui Pro Quo. Nie chcąc drażnić kolegów literatów swoją ogromną pracowitością i dochodami stąd płynącymi, używał pseudonimów: Roch Pekiński, dr Pietraszek, Brzost, J. Wim, ślaz, Twardzioch, Schyzio-Frenik i wielu, wielu innych.

 

Oczywiście, że Stefania była dumna z męża, ale nigdy  ponoć nie okazywała swego podziwu ani zachwytów. Była oszczędna w okazywaniu uczuć. Pytana o sukcesy Tuwima, o jego twórczość – miała odpowiadać: „nie czytam wierszy Julka”. Bywała wraz z nim na przyjęciach w eleganckich lokalach stolicy; w Adrii, Morskim Oku, w Ziemiańskiej, Oazie. Lubiła być adorowana, odwzajemnioną sympatią darzyła pułkownika, a później generała Bolesława Wieniawę-Długoszewskiego. Magdalena Samozwaniec – przyjaciółka Tuwimów tak oto wypowiadała się na ich temat: -  „Tuwim jest zakochany w Stefci i z tej swojej wielkiej miłości dla żadnej innej kobiety nie zrezygnuje, chociaż nie bez trudu ukochaną Stefcię zdobywa. (...)Rzeczywiście, bardzo ładna, o dużych trochę lalkowatych, zielonkawych oczach, elegancka, zgrabna. Ale... zanadto dystyngowana, dociągnięta, zasznurowana. Tuwim przy niej jak płomień koło spokojnie płynącej wody. (...)Może właśnie swoim chłodem i głębokim przekonaniem, że jej się to najsłuszniej należy, potrafiła miłość jego utrzymać do końca”.

 

Z całą pewnością nie do końca była to łatwa miłość. Wybuch wojny i emigracja odebrały mu sporo radości życia, objawiły się depresja i stany neurasteniczne. Korespondencja z tego okresu świadczy jednak o tym, że jego żona w tych trudnych latach okazała się zaradna, opiekuńcza, a nawet przedsiębiorcza i pracowita. Kiedy powrócili ze Stanów w czerwcu 1946 roku, po siedmiu latach nieobecności, do kraju zostali przyjęci z honorami. Ludowa władza liczyła na poparcie uznanego poety. Otrzymali dom w Aninie, adoptowali córeczkę, ale czy byli szczęśliwi i mieli tak wielu jak niegdyś przyjaciół? Miłość ich trwała, ale nie było w niej tego młodzieńczego żaru, porywów i wzlotów. Czasy nie sprzyjały zachwytom ani euforii, a bolesne doświadczenia i pokłosie wojny kładły się cieniem na sposobie widzenia świata i ludzi. Tuwim zachował, co prawda, swój humor, kpiarstwo, żartobliwą spostrzegawczość i krytycyzm, ale nie tworzył z tą samą, co dawniej ochotą.

 

Po nagłej śmierci poety w grudniu  1953 w Zakopanem, Stefania Tuwimowa nie potrafiła powrócić do życia towarzyskiego. Radością i miłością była córka Ewa, a reszta to - „jasne łzy co nie schną i anioł smutku co wszedł i tylko westchnął.” –  A jednak prawdziwa, gorąca miłość jest zawsze zwycięska i zakochany Tuwim powraca w naszych myślach, gdy słuchamy piosenek z jego tekstami i gdy sięgamy do tomików doskonałych wierszy. Warto! Nie tylko dlatego, że obchodzimy ROK TUWIMA, ale dla osobistego budowania wrażliwości, a gdy trzeba, dla czułości słów także.

 

Sława Ratajczak