Robert Mnich – "Nigdy nie zagrałem przy ognisku"

"Samo Życie" rozmawia z Robertem Mnichem, kompozytorem i wieloletnim gitarzystą zespołu Syndykat, najdłużej istniejącego  polsko-niemieckiego zespołu rockowego w Niemczech.

Od kiedy grasz na gitarze?

Od 7 roku życia.

Jak do tego doszło?

Pochodzę z rodziny muzycznej. Bracia mojej mamy grali na gitarach w różnych zespołach rockowo-bluesowych, więc gitary zawsze były w domu. Kiedy jako mały chłopiec odwiedzałem ich w Tychach, pozwalali mi na nich czasami pobrzdękać. Robili to pewnie dlatego, żebym im dał spokojnie porozmawiać. Kiedy jednak zauważyli, że to moje brzdękanie bardzo mnie zainteresowało, zaczęli mnie uczyć gry, i nawet sprezentowali pierwszą gitarę. Młodszy z braci był także lutnikiem i sam wiele gitar zrobił. Jeden z wujków grał w zespole Cree oraz KFM. Tak poznałem m.in. Sebastiana Riedla.

Skończyłeś szkołę muzyczną?

Tak, najpierw uczęszczałem na zajęcia tzw. Ogniska Muzycznego, a później do Szkoły Muzycznej w Zabrzu. Dużo też ćwiczyłem sam w domu. Uczęszczałem też przez 5 lat na zajęcia do Szkoły Muzyki Rozrywkowej w Katowicach, niestety z powodu wyjazdu do Niemiec musiałem ją przerwać.

Chciałeś swoją grą zaimponować dziewczynom? Grałeś przy ogniskach np. "Siedem dziewcząt z Albatrosa"?

Nie, absolutnie, to nie był mój świat. Nigdy nie grałem popularnych utworów gitarowych, ani też nie grałem przy ognisku. Wolałem zamknąć się w domu i grać dla siebie. Fascynował mnie Gary Moore, The Allman Brothers, Clapton, Dire Straits.

Czy w Twoim rodzinnym mieście, w Zabrzu, grałeś też w jakichś zespołach?

Tak, oczywiście, moje uparte gitarowe ćwiczenia w małym pokoiku, czy na strychu, wykorzystywałem w czasie gry w zespołach muzycznych. Pierwszą kapelą był Blues Rangers. Z zespołem tym graliśmy nawet jako support przed Dżemem. Tam poznałem Pawła Bergera, któremu nasza kapela przypadła do gustu. Z jego rekomendacji zagraliśmy kilka fajnych koncertów. Później byl zespół Cegła, w którym grałem z Krzyśkiem Sergielem. Z tym zespołem zjeździliśmy sporo festiwali. Największym wówczas naszym osiągnięciem była główna nagroda na Festiwalu im. Ryśka Riedla w Tychach. Miałem wtedy 26 lat.

Czy wówczas muzyka pozwalała Ci się utrzymać?

Nie, było to raczej granie hobbystyczne. Wówczas zawodowo pracowałem jako stolarz. Aczkolwiek w późniejszym okresie graliśmy sporo koncertów i myślałem przejść na zawodowe granie. Jednak, nie jest to tak prosta decyzja.

Co uważasz za Twój największy muzyczny sukces?

Pierwszym sukcesem jest to, że w ogóle zacząłem grać na gitarze, a drugim to, że nadal gram (śmiech).  A poważnie, dużym wyróżnieniem dla mnie była nagroda dla najlepszego gitarzysty na festiwalu im. Pawła Bergera w Kaliszu. Grałem tam wówczas z zespołem Syndykat.

A co było po przyjeździe do Niemiec? Szukałeś tutaj kontaktu z muzykami?

Tak, kiedyś w gazecie przeczytałem ogłoszenie, że polscy muzycy mieszkający w Niemczech szukają gitarzysty. I tak trafiłem do muzyków, z którymi stworzyliśmy zespół Syndykat, w którym gram do tej pory. Zespół ulegał kilka razy przekształceniom, zmieniał się skład, ale niedługo będzie obchodził 20 lecie istnienia pod nazwą Syndykat.

Twoje solówki na gitarze często przypominają solówki Jurka Styczyńskiego z zespołu Dżem. Czy jest on dla Ciebie jakimś szczególnym wzorem?

Zespół Syndykat przez wiele lat grał głównie covery Dżemu. Wówczas wzorowałem się na solówkach Styczyńskiego. Obecnie gramy wyłącznie własny repertuar, ale solówki zostały. Zresztą z Jurkiem Styczyńskim znamy się osobiście i wiele razy rozmawialiśmy na gitarowe tematy.

Czy nadal w domu ćwiczysz, czy już ograniczasz granie tylko do prób i koncertów?

Staram się przynajmniej dwa razy w tygodniu poćwiczyć w domu różne kawałki, które usłyszę. Poza tym dwa razy w tygodniu mam próby projektów muzycznych, w których biorę udział. Zresztą gitara to moja wielka miłość, z którą chce spędzać jak najwięcej czasu.

Zaraziłeś gitarą również twojego syna. Jaki masz w tym udział?

Jest to absolutnie jego inicjatywa. Niczego mu nie nakazałem. Myślę po cichu, że może chciał ojcu zaimponować, i stąd jego zainteresowanie grą na gitarze. Obecnie mój syn gra ze mną w zespole Syndykat.

Jak oceniasz jego granie?

Powoli gra lepiej ode mnie.

Jakie miejsce zajmuje gitara w Twoim życiu?

Gitara jest absolutnie na pierwszym miejscu. Z tym pogodziła się i moja żona i cała rodzina.

A czy żona robi Ci awantury, kiedy oszczędności wydajesz na nową gitarę? Wie ile one kosztują?

Zawsze mówię, że martwię się, że po mojej śmierci żona sprzeda gitary, za cenę  jaką jej powiedziałem. A poważnie to wie doskonale o mojej pasji, i nie jest już zazdrosna.

Czy marzysz o wielkiej karierze muzycznej?

W muzyce rzadko idę na kompromisy, a zdaję sobie sprawę, że na Sounthren Rock, czyli styl muzyczny, który uprawiam, nie ma aż takiego zapotrzebowania. Jest to raczej styl niszowy. Przeglądałem nawet ogłoszenia w różnych muzycznych pismach fachowych, ale nie znalazłem zespołu, który by mi odpowiadał kierunkiem muzycznym. Nie dlatego, że czuję się mało pokorny, ale chcę grać to co lubię.

Czy żałowałeś decyzji o emigracji?

To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu. Czasami żałuję tej decyzji. Obserwując rozwój sceny muzycznej w Polsce wydaje mi się, że mógłbym tam znależć swoje profesjonale miejsce. Aczkolwiek spełniam się tutaj również grając z przyjaciółmi z zespołu Syndykat.

Dziękuję za rozmowę

Rozmawiał Leonard Paszek

Fotos: Wojciech Heidner i Lila Rafalski