CIEKAWOSTKI - nie tylko kulturalne!

Pianista Harold Lister przerwał swoje tourne koncertowe po Izraelu. Po powrocie do Londynu zwierzył się dyrygentowi Beechamowi, ze musiał przerwać koncerty, ponieważ został dwukrotnie ostrzelany przez Arabów.
- Co ty mówisz! - zdziwił się Beecham. - Nigdy bym nie przypuszczał ze Arabowie tak dobrze znają się na muzyce.

: )

Johann Beethoven, brat genialnego kompozytora Ludwika, przywiązywał wielką wagę do swego majątku i chlubił się nim ponad miarę. Na nowy rok 1823 przysłał kompozytorowi życzenia na swojej karcie wizytowej, na której wydrukowane było:
„Johann Beethoven - właściciel ziemski.”
Ludwik napisał na odwrocie: „Ludwik van Beethoven - właściciel rozumu.” - I zwrócił kartkę swemu bratu.

: )

Charlie Chaplin pracował w początku swej kariery za psie pieniądze w podmiejskim teatrzyku w Londynie. Ponieważ budynek roił się od szczurów, dyrektor Chaplina często wołał załamując ręce:
- Już nie mogę wytrzymać! Jak się pozbyć tej plagi?!
Na to Chaplin:
- Niech pan im da moja gażę, wtedy szybko zdechną z głodu!

: )

Albert Einstein rozmawiał z Chaplinem.
-Dokonał pan cudu! - powiedział twórca teorii względności - Cały świat pana podziwia i rozumie.
-Pan dokonał jeszcze większego - odparł Chaplin - Wszyscy pana podziwiają, choć nikt pana nie rozumie.

: )

Pewien wydawca spytał kiedyś Gilberta Chestertona:
- Jaką książkę chciałby pan mięć, gdyby znalazł się pan na bezludnej wyspie?
- Podręcznik budowy statków. - odparł pisarz bez namysłu.

: )

Mało anielskie usposobienie Winstona Churchilla było często przyczyna irytacji jego bliższego otoczenia. Lady Astor powiedziała mu kiedyś w gniewie:
- Gdybym była pańską żoną, nalałbym panu truciznę do kawy.
Znakomity maź stanu odpowiedział:
Gdyby była pani moją żoną, wypiłbym tę kawę bez namysłu.

: )

Winston Churchill usłyszawszy tezę uczonych, że gdzieś około roku 2100 światem będą rządzić kobiety, przymrużył oko i rzucił:
- Nadal?

: )

Marlena Dietrich jechała kiedyś windą w jednym z hoteli na Riwierze. Razem z nią jechała młoda kobieta bacznie się jej przyglądając. W pewnej chwili kobieta rzekła:
-Pani wygląda zupełnie jak Marlena Dietrich.
-Możliwe. – odpowiedziała Marlena - Ale ona była znacznie młodsza.

: )

Słynnego filozofa starożytnej Grecji zapytano raz, co się najszybciej starzeje.
Diogenes odpowiedział:
- Wdzięczność!-

: )

Aleksander Dumas gorąco oklaskiwał sztukę swego syna pt. "Demimonde".
Po przedstawieniu ktoś zadął mu pytanie:
- Przyczynił się pan do powodzenia?
- Przyczyniłem się? Powodzenie zawdzięcza wyłącznie mnie!!-
- Jak to? Wiec to pańska sztuka?
- Sztuka? Nie!.. ale autor.

: )

Henryk Heine zwykł mawiać o swoim bogatym  stryju Salomonie:
- Mnie w dzieciństwie czytano bajki, jemu opowieści zbójnickie. Dlatego ja zostałem poetą, a on bankierem.

: )


Król angielski Henryk VIII namawiał jednego ze swoich dworaków, żeby zgodził się zostać ambasadorem przy dworze króla Francji, Franciszka I.
- Nie bój się! – tłumaczył - Jeżeli coś ci się stanie, zetnę głowę dwunastu Francuzom.
- Obawiam się, Najjaśniejszy Panie - odparł kandydat - że żadna z nich i tak nie będzie pasowała do mojej szyi.

: )

Na pytanie dziennikarza, co to jest dramat filmowy, Alfred Hitchcock odpowiedział:
- Dramat filmowy? To jest to kawałek życia, z którego wycięto nudne kawałki.

: )

– Zapytany kiedyś Houdon, które kobiety dochowują wierności - blondynki czy brunetki? - odpowiedział:
- Tylko siwe!

: )

Po radę do Wiktora Hugo przyszedł przyjaciel, który dzięki wysokiej protekcji miął zostać dyplomatą.
– Powiedz, od czego zależy wielkość dyplomaty?
- Od kalibru armaty, która za nim stoi. - wyjaśnił autor Nędzników.

: )

Pablo Picasso uczestnicząc w pewnym wernisażu, był jak zwykle otoczony przez grupę dziennikarzy. Jeden z nich zapytał mistrza:
- Którego z malarzy przeszłości ceni pan najwyżej?
- Rubensa.
- Dlaczego?
- Przede wszystkim dlatego, ze z dwóch tysięcy obrazów, które namalował, zachowało się do dziś około czterech tysięcy.

: )


Rabelais, znakomity pisarz francuskiego renesansu żył bardzo skromnie. U schyłku życia napisał testament:
- Nie mam nic. Winien jestem wiele. Resztę pozostawiam ubogim.



"Koń? - To koń! Jaki jest? - każdy widzi"
W tak lakoniczny sposób opisała konia stara, polska encyklopedia. No bo co więcej można napisać o czymś tak zwykłym, jak koń, nieodłączny towarzysz człowieka od 5000 lat?
A jednak sława poniektórych wierzchowców  przetrwała po dziś dzień.
Oto, co pisała o polskich koniach "Historia Jazdy Polskiej": - "Były tak prędkie, że piasku po  ziemi ledwie tykały nogami rączymi, tak zaś niedoścignione i na schwał rącze, że mogły w w cwale równać się z prędkością orłów lotem, że takiego biegu wiatry nie miały i takiego skoku".
Niektóre z tych koni przeszły do historii wraz ze swymi jeźdźcami.
Jednym z najbardziej zawołanych kawalerzystów był wojewoda, hetman polny, Stefan Czarniecki. Jego wierzchowiec miał imię "Tarant". Kiedy hetman umierał w Sokołówce, w prostej chłopskiej chacie, Tarant stał u wezgłowia łoza. Odmawiał karmy i wody. Padł martwy po zgonie hetmana.
Nie mniej sławnego konia imieniem "Pałasz" miał król Jan Sobieski. Odznaczał się ogromną szybkością, ruchliwością i wytrwałością. W ciągu 6 dni król przebył na nim 350 polskich mil i stoczył trzy walne bitwy.
Koń towarzyszył człowiekowi od zamierzchłych czasów w walce, służbie i zabawie. Jak żadne inne zwierzę znalazł miejsce w kulturze, tak rzeźbie, malarstwie jak i literaturze. Kto nie słyszał o Rosynancie lub Kasztance – Komendanta? O koniach pisano poematy, rozprawy i legendy. W Arabii panował kult konia w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Jakże bardzo przemawiają do nas losy "Naszej szkapy" lub "Łyska z pokładu Idy".
Chyba jednak najbardziej wzruszająca jest historia zwierzęcia uwieczniona w nieśmiertelnym dziele pędzla Juliusza Kossaka "Śmierć Trębacza". Obraz powstał na kanwie autentycznego wydarzenia opisanego przez Jerzego Urbankiewicza.
""W siódmym pułku armii napoleońskiej służył trębacz nazwiskiem Ramont. Był to stary wiarus nie bez powodów niesłychanie zaprzyjaźniony ze swoim koniem. Poza tym, ze łączyła ich długoletnia wspólna służba, koń dwukrotnie uratował życie swemu panu: raz - wyciągając go z wody w czasie przeprawy przez rzekę Piave, a następnie - w czasie przeprawy przez wezbraną rzekę Tagliamento. Ramont odwdzięczał się przyjacielowi, jak mógł. Bywało, ze pod gradem kul czołgał się do strumienia po wodę, by tylko wierne zwierze nie cierpiało pragnienia. W roku 1809 w bitwie nad Dunajem trębacz zginął. Pułk przeszedł po jego ciele, a tylko koń został i cierpliwie czekał, kiedy jego pan i przyjaciel wstanie, by ruszyć dalej w drogę. Po kilku godzinach żołnierze wrócili i chcieli trupa pochować, ale koń nie pozwolił im na to. Bronił go zębami i kopytami. Przejeżdżający tamtędy Napoleon zatrzymał się zainteresowany zbiegowiskiem. Kiedy mu wyjaśniono jego przyczynę, kazał zostawić konia w spokoju, a wartownikowi polecił, by go obserwował. Według raportu wartownika koń spędził całą noc nad ciałem trębacza, obwąchiwał je, przewracał, a gdy zrozumiał wreszcie, co się stało, z żałosnym rżeniem wskoczył w fale Dunaju i utonął."
Starożytni też mieli swoje końskie "Sławy".
Do jednej z najbardziej humorystycznych postaci końskich zaliczyć należy wierzchowca Kaliguli o wdzięcznym imieniu "Incitatus". Sławę swa zawdzięczał dziwactwom swego pana.
Szalony Cezar mianował swego ulubieńca konsulem. Jak podaje Suetonius Incitatusowi pobudowano wspaniałą marmurową stajnię. Żłób wyrzeźbiono z kości słoniowej. Codziennie ubierano go w nowa, purpurową szatę. Nosił naszyjnik z największych pereł jakie znajdowały się w skarbcu cesarskim. Otaczał go dwór złożony z pretorianów i osiemnastu osób osobistej służby. Noszono przed nim rózg i-oznakę godności konsula. W jego imieniu Kaligula wydawał wystawne uczty. Obecność członków senatu i ich rodzin, a także najwyższego grona arystokracji rzymskiej była "naturalnie" obowiązkowa. Kaligula osobiście podawał mu owies na złotej tacy. Toasty za zdrowie i pomyślność Incitatuasa wznoszono złotym pucharami. Czasami Incitatus raczył brać osobisty udział w wyścigach pojedynczych rydwanów w Circus Maximus. W przeddzień tej niezwykłej uroczystości stajnie otaczała gwardia pretoriańska mająca zapewnić spokoj i cisze "zwycięzcy", jako ze Incitatus zawsze "wygrywał", bez wyjątku, we wszelkich dziedzinach zawodów sportowych. Nieostrożna wygrana z koniem Cezara byłaby samobójstwem dla konkurującego woźnicy. Po zamordowaniu Kaliguli Incitatusa przeniesiono do zwykłej żołnierskiej stajni. Czuł się tam o wiele bardziej "swojsko".
Do koni wszechczasów należy zaliczyć wierzchowca Alexandra Wielkiego. Jedynego konia w historii świata, ku którego pamięci pobudowano "od zera" miasto, które przetrwało dwadzieścia cztery wieki - po dziś dzień! Historię, którą przytaczam poniżej dokładnie opisał Plutarch, jak i wszyscy współcześni kronikarze. Jest bez wątpienia autentyczna.
Opowieść zaczyna się w Macedonii. Na dwór króla Filipa przybył Tessalski hodowca koni. Przyprowadził na sprzedaż konia niezwykle rzadkiej maści. Olbrzymi ogier był tak piękny jak i dziki. Najlepsi, zahartowani ujeżdżacze nie mogli się do niego nawet zbliżyć. Tessalczyk żądał za zwierzę zawrotnej sumy. Po wielokrotnych, nieudanych próbach okiełznania rumaka, zniecierpliwiony Filip nazwał konia "Tworem Hadesu" i nakazał Tessalczykowi opuścić dwór. I wtedy z tłumu  dworzan wystąpił syn królewski – Alexander. Z zimna, właściwą sobie krwią, zapewnił ojca, że okiełzna ogiera. Filip uznał to za wyzwanie, jako że pomiędzy ojcem a synem istniały juz wtedy ostre spory i ciche współzawodnictwo. Filip z oporem wyraził zgodę, zastrzegł wszakże, że w razie niepowodzenia Alexander zapłaci 13 talentów w srebrze. Była to na owe czasy niebotyczna suma. Alexander bez wahania wyraził zgodę. Dwunastoletni wówczas królewicz, jako jedyny z całego tłumu zauważył, że stojący "pod słonce" koń rzuca ogromny cień i tego poruszającego cienia się lęka. Spokojnie podszedł do ogiera. Wyprowadził go na pełna słońca arenę. Delikatnie gładził go po grzywie i szeptał mu coś do ucha. Trwało to dłuższą chwilę. W końcu koń pozwolił się dosiąść. Alexander spokojnie objechał całą arenę. Król Filip, jego dwór i tłum widzów "zamarli". W owych czasach taki przypadek zaliczano w poczet cudów i woli Bogów. Jak podaje Plutarch, po policzkach króla Filipa popłynęły łzy ojcowskiej dumy. Wypowiedział wtedy zanotowane przez cały grecki świat słowa: - Synu mój! Szukaj większego królestwa. Macedonia zbyt mała jest dla twej wielkości!" W parę lat później Alexander wyruszył na podbój świata. Proroctwo spełniło się co do joty. Swego konia Alexander nazwał Bucephalus (Bucefał) - Byczy Łeb. Ogier miał ogromną głowę. Alexander poświęcał swemu ulubieńcowi wiele czasu i cierpliwości. Osobiście ujeżdżał go, "układał" i trenował. Stworzył z niego prawdziwego rumaka bojowego. Bucefał czynnie uczestniczył w walce. Gryzł wroga, miażdżył kopytami przeszedł ze swym panem większość jego wojennych kampanii. Był niemym świadkiem podboju ówczesnego świata. W ostatnim momencie swej wiernej służby uratował swemu panu życie. W bitwie pod Hydaspem ranny Bucefał wyniósł również rannego Alexandra z tłumu wrogów. Ostatnim wysiłkiem "końskiego ducha" doniósł go do namiotu i padł martwy.
Alexander płakał. Wyprawił Bucefałowi wspaniały pogrzeb. Wystawił mu marmurowy grobowiec. W miejscu śmierci rumaka rozkazał zbudować miasto. Nazwał je Alexandria Bucefalis. Miasto przetrwało pod tym imieniem pare tysięcy lat. Bodajże w XVIII wieku zmieniono nazwę na - Lahur. Istnieje i prosperuje do dziś w Pakistanie.
Przytoczyłem tu zaledwie parę bardziej znanych wypadków. Przez parę tysięcy lat koń był dla ludzkości jedną z głównych podstaw bytu. Dla każdego rycerza i kawalerzysty - bronią i ocaleniem. Tak dla władców, książąt, kleru, mieszczan i chłopów – niezastąpionym, wiernym sługą i przyjacielem. Bez konia - nie było życia. Koń to był pług, czołg, traktor, tramwaj, pociąg, samolot i rower. Jeszcze 100 lat temu martwiono się o rozwój wielkich metropolii.
Obawiano się, że utoną w nawozie końskim. Koń był czymś tak nierozłącznym z rozwojem ludzkości i cywilizacji jak powietrze. Dzisiaj to odchodzący w zapomnienie archaiczny relikt. Murzyn zrobił swoje. Koń - to tylko koń. Szkoda.



Czego nie wiedzieliśmy o Leonardo
Leonardo de Vinci był "owocem miłości" dziewczyny wiejskiej Catheriny i posiadacza wiejskiego Ser Pierce. Nigdy nie otrzymał formalnego wykształcenia. Doskonale opanował grę na lirze. Na dworze mediolańskim przedstawiono go jako muzyka a nie jako artystę. Leonardo doszedł do konkluzji, o których śnić się zaczęło dopiero uczonym XIX wieku. Obserwując erozje rzeki doszedł do wniosku, że świat jest znacznie starszy niż powiada Biblia. Dowodził, że morskie skamienieliny na stokach gór nie są wynikiem potopu z czasów Noego lecz opadem poziomu morza. Jako pierwszy twierdził, że przyczyną niebieskiego koloru nieba jest powietrze rozpraszające światło słoneczne. Był oburęczny i paranoicznie dyslektyczny. Mógł rysować jedną ręką, podczas gdy drugą pisał notatki w kierunku wstecznym, tak, że można je było odczytać tylko w lustrze.
Leonardo zaprojektował między innymi: czołg, działo samobieżne, most pontonowy, karabin maszynowy, helikopter, wielokrążek i spadochron. W grudniu 2000 roku skoczek spadochronowy Adrian Nicholas użył do swego lotu spadochronu dokładnie według wzoru da Vinci. Lot udał się nadspodziewanie.
Leonardo był miłośnikiem kalamburów i przeróżnych gier.
Poza rycinami nie pozostawił autoportretu, o którym można by powiedzieć, że wyszedł definitywnie spod jego pędzla.


Goya.
Francisco Jose y Lucientes de Goya! Hiszpański gigant - urodzony 30 czerwca 1746 roku.
Juz za życia owiany sławą, skandalem i legendą. Pierwszy wielki malarz, który w całym cyklu obrazów przedstawił okrucieństwo wojny. Te obrazy "krzyczą" krzywdą ,horrorem i bestialstwem.
Chcąc nie chcąc uczestniczyły w tej zaborczej wojnie i polskie Legiony. Po zdobyciu Saragossy, gdzie wyrznięto 90 tys. mieszkańców polska żandarmeria eskortowała bohaterskiego obrońcę miasta Jose de Palafox do niewoli.
-Po co tu przyszliście? - zapytał Palfox-My tez walczymy o wolność. Naszą!
Goya swą owiana mgłą skandalu miłość do księżnej Alba uwiecznił w arcydziełach: "Maja naga" i "Maja ubrana”.
Był wielkim patriotą. Wierzył, że wraz z upadkiem Napoleona i powrotem prawowitego władcy - Ferdynanda VII, zapanuje spodziewana monarchia liberalna. Przeliczył się. I on i cały naród hiszpański! Ideałem Ferdynanda był bowiem jego stryjeczny dziadek Ludwik XIV – francuski Król Słonce, głosiciel idei - "Państwo to ja"! Zamiast liberalizmu powiało maniakalną autokracją. Zawiedziony, głuchy, schorowany, 78 letni artysta nie mógł się z tą typowo burbońską ideologią pogodzić. W 1824 roku udał się na dobrowolne wygnanie - do Francji.
Zamieszkał w Bordeaux wraz ze swą 36 letnią opiekunką Leokadią i jej 10 letnią córką Marią Rosario. Goya traktował małą Rosarite jak córkę. Swych przyjaciół prosił, aby traktowali ja w tenże sam sposób. Biografowie Goi przypuszczają, ze był w istocie jejܐ biologicznym ojcem. Dziewczynka od najmłodszych lat wykazywała genialne wprost zdolności do rysunku. Goya osobiście "układał jej rękę". Pracowali wspólnie. Do dzisiejszego dnia badacze nie są pewni które z rysunków z tego okresu stworzył sam Goya, które są dziełem obojga, a które Rosarita zrobiła sama.
Mimo starczego wieku Goyą szarpała wręcz pasja twórcza. Słaby fizycznie, popadający w częste depresje, do końca życia tworzył i eksperymentował. Ukończył cykl rycin "Szaleństwa", wydany wraz z "Okropnościami wojny" dopiero po jego śmierci. Wykonał też 40 miniatur na kości słoniowej sobie tylko znana technika. W 1825 roku powstała seria litografii "Byki z Bordeaux". Do arcydzieł malarskich tego okresu należą portrety jego syna Jouviera, Portret Jose Dyasco y Latre, portret Lady Maria Martinez oraz portret prokuratora de Silvela. Ten ostatni tchnący taka energia, że trudno uwierzyć ze malował go 80 letni starzec.
Ostatnim arcydziełem mistrza była malowana rok przed śmiercią "Mleczarka z Bordeaux" - dzieło wzbudzające obecnie ogromna kontrowersje. 4 Kwietnia 2001 roku w madryckim Art Newspaper ukazał się artykuł podważający autorstwo Goi. Do tej samej konkluzji dochodzą eksperci z Muzeum el Prado. Jeżeli nie Goya - to kto??
Badania i spekulacje wskazują na Rosarite, która stworzyła obraz pod “dyrekcją” swego mistrza. Możliwe? W życiu Goi wszystko było możliwe! Jedynym człowiekiem, którego Goya nienawidził był Manuel Godoy.
Tą "sympatię" podzielał cały naród hiszpański.
W 1784 roku 17 letni szlachetka - Manuel Godoy przybył do Madrytu z gitarą na plecach. Udało mu się zostać członkiem gwardii królewskiej. Przypadkiem zwrócił na siebie uwagę Marii Luizy, obdarzonej bujnym temperamentem żony następcy tronu. W rok później następca był już królem, Karolem IV, a Godoy faworytem zakochanej w nim Marii Luizy.
W błyskawicznym trybie został grandem hiszpańskim, księciem de Sueca, markizem Alvarez, lordem Solo de Roma i Kawalerem Orderu Złotego Runa. W 1792 roku był juz księciem de Alcudia, Pierwszym Ministrem i prawdziwym, choć nie koronowanym władcą Hiszpanii. Doprowadził kraj do ruiny, a chwiejna polityką zagraniczną do wojny z Francja. Goya nie krył się ze swoimi “sympatiami” dla wszechwładnego ministra, a ten odpłacał mu pięknym za nadobne. Gdyby nie protekcja potężnej księżnej Alba, samego Karola IV, a przede wszystkim sława i tytuł “malarza królewskiego”, kto wie jak potoczyłyby się losy artysty.
Legenda głosi, że obaj panowie spotkali się po wielu latach w Paryżu w ekskluzywnej winiarni. Godoy - wygnaniec polityczny z przymusu i Goya - wygnaniec polityczny z wyboru. Dzieliła ich sprawa honorowa, a wiec: - szpady czy pistolety? Przy lampce wina obaj starcy popatrzyli sobie w oczy. W milczeniu podali sobie ręce. Rozeszli sie każdy w kierunku swego przeznaczenia. Tak powiada legenda, przez wielu uważana za prawdziwą.
Artysty do końca życia nie opuszczał jego iście sarkastyczny humor.
Jeden z jego ostatnich szkiców satyrycznych przedstawia brodatego, chromego starca, podziwiającego napis "Aun Aprando"- ciągle się czegoś uczę.
Francisco Goya zmarł 15 kwietnia 1828 roku w Bordeaux. Jego córkę naturalną czy przybrana czekał świetny los. Została oficjalnym malarzem Burbonów, tak francuskich jak i hiszpańskich.


Armia dwóch dziewcząt.
7 czerwca 1814 roku. Małe portowe miasto Scituate w stanie Massachusetts. Zbrojna w 74 działa brytyjska fregata "Bulwark" niespodziewanie atakuje miasto. Plonie 6 amerykańskich okrętów handlowych. W mieście znajduje się tylko mały garnizon wojskowy. Wokół garnizonu momentalnie formuje się tłum zbrojnych mieszczan. Mała armia zajmuje pozycje obronna wokół latarni morskiej. Głośno biją werble. Widząc znaczną liczebną przewagę amerykanów fregata odpływa. Garnizon wraz z miejską milicją stacjonuje wokół latarni do polowy sierpnia. Powoli milicja mieszczańska rozchodzi sie do domów. Na ten moment liczyli Brytyjczycy. "Bulwark" pojawia się niespodziewanie po raz drugi. W porcie Scituate stoją dwa kupieckie statki. Tłusty kąsek - łatwy łup! "Bulwark" spuszcza lodzie naładowane głodnym łatwego żeru żołdactwem. Jedynymi osobami, które dostrzegają napastników, są córki latarnika Rebeca i Abigail Bates. Nie ma czasu na ostrzeżenie mieszkańców. Rebeca dostrzega pozostawione przez żołnierzy werble. W czasie lata żołnierze z nudów nauczyli dziewczyny "wybijać" parę piosenek. Dziewczęta chwytają za bębny. Z całej siły walą pałeczkami. Wiatr niesie po falach skoczne "Yankee Doodle". Brytyjczycy za zaszokowani.
Stracili moment zaskoczenia. Fregata w pospiechu odpływa. Miasto jest ocalone. Wdzięczni mieszkańcy po dziś dzień obchodzą tą rocznicę. Rebeca i Abigail przeszły do historii jako "Armia Dwóch Dziewcząt."


Klęska, która ocaliła Amerykę.
Jest nie często wspominanym faktem, że największa i najbardziej krwawa bitwa Amerykańskiej Rewolucji rozegrała się na ulicach Nowego Jorku. W 1776r. czterysta brytyjskich okrętów wojennych wysadziło na ląd desant trzydziestu pięciu tysięcy zaprawionych w boju zawodowych żołnierzy. W obronie miasta stanęła dwudziestopięciotysięczna armia słabo przeszkolonych, nigdy nie biorących udziału w tego rodzaju bitwach ochotników. Na czele tej "milicji" stanął również mało doświadczony generał George Washington. Był to w historii młode Republiki pierwszy i jedyny konflikt na tak wielka skalę. Nadmienić należy, że była to również największa inwazja morska w dziejach Anglii, do czasów I Wojny Światowej. Historia USA niechętnie porusza ten temat. I nic dziwnego. Kto lubi się rozwodzić nad własną klęską.
Armia Washingtona doznała druzgocącej porażki. Straciła 2/3 stanu liczebnego. Do historii najbardziej sławnych ofiar tej walki przeszedł kapitan z regimentu w Connecticut – niejaki Nathan Hale. "Zaofiarował" on Brytyjczykom swe usługi jako planty szpieg zdrajca. W istocie jednak donosił Washingtonowi o planach i obiektach ataków wroga. Ocalił resztki niedobitków podpalając miasto, a tym samym udaremniając ostateczny atak Anglików. Potomni nadali mu romantyczny przydomek "człowieka, który miał zaledwie jedno życie, aby je poświęcić dla ojczyzny".
Jednak klęska żołnierzy Washingtona była całkowita. Ameryka była o krok od powrotu pod berło brytyjskie.
I wtedy zaistniał jeden z tych nielicznych, niesamowitych wypadków, które zmieniają oblicze świata. Niedobitki z tej bitwy nie poszły w rozsypkę. Nie załamały się. Klęska niedoświadczonych żołnierzy zmieniła w zawziętych, furiacko oddanych swej idei straceńców. W parę tygodni później ta sama armia wygłodniałych, obdartych "nowicjuszy"- rozniosła w pył wielokroć liczniejszą armię przeciwnika pod Trenton.
Chyba jedyny przykład w historii kiedy "nauczka" całkowitej klęski wznieciła maniakalny zapał w pokonanych i do ostatecznego, niemożliwego wręcz zwycięstwa doprowadziła.
Niesamowita jest moc idei wolności.


Genialny manewr Cezara
Galia. Rok 52 ne. Niezwyciężona armia Gajusa Juliusza Cezara podbija Galię Zaalpejską (dzisiejsza Francja) i jest  w kłopocie. Sytuacja polityczna w kraju ulęgła gwałtownej zmianie. Wzajemnie dotąd skłócone i zwalczające się od wieków plemiona Galów zjednoczyły się. Rzymianie znajdują się tysiące kilometrów od Wiecznego Miasta. Zaczyna brakować żywności. O jakichkolwiek posiłkach militarnych nie może być mowy.
Armia rzymska oblega miasto Alesia. W mieście około 30 tysięcy obrońców. To więcej niż rzymskie legiony. Cezar rozkazuje zbudować mur fortyfikacyjny zwartym pierścieniem otaczający miasto. Mysz się z miasta nie wydostanie i do niego nie wejdzie. Upadek twierdzy to tylko kwestia czasu. Głód ma zrobić swoje. Ale...
Wywiad donosi ze zjednoczone siły galijskie zbliżają się z odsieczą. Cezar rozkazuje zbudować następny mur fortyfikacyjny, broniący przed atakiem z zewnątrz. Armia rzymska jest "zamknięta" miedzy tymi dwoma murami. Militarna historia nigdy dotąd nie zanotowała takiego manewru. Cezar oblega miasto, a jednocześnie jest oblegany przez armie Galów. Rzymianie muszą walczyć na dwa fronty, sytuacja się komplikuje. Przewaga liczebna Galów - sześc. do jednego.
Sytuacja wydaje się beznadziejna. Cezar staje w jednym szeregu z legionistami i z szaleńczą brawurą atakuje galijską armię otaczającą mur zewnętrzny. Wbrew wszelkiej militarnej logice armia Galów zostaje rozbita. Garnizon miasta Alesia składa bron. Ludność miasta przechodzi na "prywatną własność" legionistów. Cezar jest absolutnym władcą Galii. Ta ośmioletnia kampania galijska przyniosła mu sławę, nieobliczalne bogactwa i władzę w Rzymie.
Bilans? - Bezlitośnie wymordowano ponad milion galijskich mężczyzn, kobiet i dzieci. Półtora miliona ludności wzięto w niewolę. Zniszczono ponad 800 miast. Zrównano z ziemia tysiące wiosek i osiedli.
Gorzkie są koszty takich zwycięstw.


Purpura jest pięknym całunem.
Teodora to jedna z najbardziej fascynujących kobiecych sylwetek w historii. Karierę zaczynała w stolicy Bizancjum Konstantynopolu jako aktorka a także tancerka. Jej taniec, półnagiej kobiety pomiędzy lwami przyciągał tłumy. Teodora mogła być symbolem kobiecej piękności. Jak pisze Procopius w Sekretnej Historii - ..”wdzięków swoich nie szczędziła co bardziej wpływowym senatorom”. Pośród tysięcy widzów podziwiających Teodorę znajdował się Justynian, następca tronu. Teodora oczarowała młodego Cezara. Zakochał się bez pamięci, choć w tych czasach zawód tancerki lub aktorki uważany był za zajęcie na równi z zawodem prostytutki. Prawo zabraniało takiego ożenku. Ale kiedy jest się następcą tronu cesarskiego prawo staje się dziwnie elastyczne. Prawo zmieniono. Justynian ożenił się z Teodorą w 523 roku. W dwa lata później został cesarzem - Basileusem. Uczynił Teodorę współrządcą cesarstwa - Basillissa. Nie pożałował tego kroku. W 532 roku w stolicy wybuchła rewolta nazwana w historii "Nika riots". Rozwścieczony nowymi podatkami tłum wyległ na ulice miasta. W powszechnym chaosie podpalano pałace arystokracji. Pod nóż szli winni i niewinni. Do buntu dołączyła się cześć żołdactwa i gladiatorów. Ponad polowa Konstantynopola ulęgła całkowitemu zniszczeniu. Justynian popadł w panikę. Rozkazał flocie cesarskiej zakotwiczyć przed pałacem. Był gotów udać się wraz z żoną na dobrowolne wygnanie. Teodora nie chciała o tym nawet słyszeć. – „Purpura jest pięknym całunem!” – to właśnie jej dumne zdanie przekazała nam historia. Tym jednym zdaniem ocaliła i tron i prawdopodobnie cesarstwo. Reszty dokonali ożywieni jej postawą pretorianie. Nagrodziła ich suto. Po kilku dniach bunt został złamany. Zwolenników buntu systematycznie wycinano, wieszano, topiono, torturowano.
Współczesny świadek, Joannes Laurentius Lydus zanotował: „Teodora uratowała imperium. Determinacją, odwagą i inteligencją przewyższała każdego mężczyznę". Historia nazwala Justyniana „Wielkim”. W ogromnej mierze zawdzięcza ten przydomek Teodorze. Słynny Kodeks Justyniana to jej współdzieło. W tym kodeksie znalazło się po raz pierwszy wiele praw ograniczających swobody kobiet.
Wokół Bazylissy wytworzył się swego rodzaju kult. Rządziła mądrze, surowo i sprawiedliwie. Poddani otaczali ja wielka czcią.
Monarchowie poddanych państw przysyłali służalcze poselstwa. Słowo Teodory stało się prawem.
Rządy obojga trwały 21 lat. Doprowadzili Bizancjum do szczytu potęgi. Po śmierci Teodory w wieku lat 50 (w 548 roku) Justynian panował jeszcze przez następne 17 lat. Teodor pochowano w kościele  Świętych Apostołów


Z sienkiewiczowskiego notatnika.
Znana jest zapewne nam wszystkim postać Sanderusa z "Krzyżaków" Henryka Sienkiewicza. Przypomnijmy - handlował odpustami - zawód w owych czasach niezwykle intratny. Przeróżne miewał Sanderus odpusty. Za grzechy ciężkie lub lżejsze, za te śmiertelne, a nawet za te przyszłe jeszcze nie popełnione. Naiwność ludzka nie zna granic i wówczas również nie znała. Takie to były czasy!
Arcykomedią tychże czasów była pielgrzymka wojewodziny Ostrogskiej.
Przekroczywszy sześćdziesiątkę poczuła potrzebę pojednania się z Bogiem. Zawezwała w tym celu braciszków z sąsiedniego zakonu. Braciszkowie z uwaga wysłuchali wojewodzińskiej spowiedzi.
- Straszne są twe grzechy córko. – oświadczyli.
I słusznie, bo jak przekazuje historia wieloletnie obyczaje tej nieokiełznanego temperamentu miłośnicy męskich uroków....
Pod wojewodzina ugięły się nogi. W wyobraźni zgrały wszelkie ognie piekielne. W nozdrza '"dmuchnął" swad siarki.
- Cóż mam robić dostojni bracia? – wyszeptała, padając na kolana.
No cóż! Problem nie był łatwy. Zastanawiał się sam przeor.
- Twe grzechy przerastają wszelkie odpusty. – stwierdził - Musisz córko odbyć piechota pielgrzymkę do Jeruzalem - oświadczył po tygodniu - I tam przy Grobie Pańskim o przebaczenie błagać.
- Jeruzalem? - wyszeptała przerażona grzesznica - Toż to tysiące mil. Morza, oceany, góry, pustynie, a jam stara. Jakże dam rade?
Sposób się znalazł.
Obliczono odległość do Jerozolimy. Zmierzono długość kroku jawnogrzesznicy. Obliczono ilość tych kroków.
Wojewodzina rozpoczęła święta Peregrynacje. "Pielgrzymowała" we własnym ogrodzie. Od świtu do nocy. Mnisi starannie zapisywali ilość przebytych dziennie wiorst, w międzyczasie.... "administrowali" olbrzymimi dobrami Ostrogskich.
"Pielgrzymka" trwała parę lata. W końcu penitentka przybyła do "grobu zbawiciela”. Ze łzami w oczach padła na kolana pod gruszka. Jej grzechy zostały odpuszczone. Radość, ekstaza, euforia. Ale... przeor stwierdził...
- Widzisz córko! Oczyściłaś się z największych grzechów. Piekło już ci nie grozi. Ale czyściec! Pomyśl o setkach lat czysta!
Wojewodzina zmartwiała. Dobiegała siedemdziesiątki.
- Co mam robić bracia czcigodni?
- Musisz teraz powrócić!- twardo oświadczył przeor - Tą samą trasą! Tym samym sposobem.
Ostrogska skinęła tylko głową.
- Jak każecie dostojni bracia!
I rozpoczęła się podroż powrotna. Braciszkowie dalej, spokojnie administrowali dobrami powracającej grzesznicy.
Wojewodzina nigdy do "kraju ojczystego " nie powróciła. Zmarło się biedaczce w tej „powrotnej podroży”. „Notatki sienkiewiczowskie” nie podają gdzie. Czy przy "przejściu przez pustynię”, czy przy "przekraczaniu morza”...


Bitwa, która ocaliła Europę.
W roku 610 w mieście Mekka człowiekowi imieniem Muhammad objawił się podobno we śnie archanioł Gabriel. Narodziła się nowa religia - Islam. Prorok Mohamed stworzył nie tylko nową religię. "Koran" to także księga praw, sposób zarządzania państwem, system moralności, a nade wszystko wykluczenie wszelkich pogańskich bożków i rytuałów i wiara w jednego Boga. Islam zjednoczył zwalczające się od wieków  plemiona arabskie. Nowa wiara  zaczęła  się szerzyć lotem błyskawicy.
W roku 732, w sto lat po śmierci proroka, imperium arabskie sięgało od Indii do północnych granic dzisiejszej Hiszpanii. Imperium liczyło około 30 milionów ludności. Najbardziej zażartymi i fanatycznymi szerzycielami Islamu byli pochodzący z Afryki północnej Maurowie. Z zawziętością właściwą wszystkim neofitom narzucali Islam wszelkimi metodami. Przede wszystkim metodą miecza. W 732 roku osiemdziesięciotysięczna armia Maurów podbiła Hiszpanię. Każdy, kto nie godził się „nawrócić” był bezlitośnie mordowany. Mężczyźni, dzieci, kobiety, a nawet psy szły pod nóź. Psy były uważane za stworzenia "nieczyste" jako ze pies ukąsił kiedyś Proroka w nogę.
Maurowie przekroczyli Pireneje. Znajdowali się w odległości 150 km od Paryża. „Armia Allacha szła jak nieopanowany ogień” - zanotował arabski kronikarz. Wizja islamskiej Europy wydawała się nieunikniona. Los zdecydował inaczej. Król Francji Karol żebrał swoje rycerstwo. 80% jego sił stanowiła piechota. Rzucił rękawicę wyznawcom Islamu. Siły arabskie wielokroć przekraczały liczebność armii Karola. Do spotkania doszło nieopodal miasta Tours. Składające się w większości z piechurów wojska Karola z desperacka brawura odpierały ataki arabskiej konnicy. Ważyły się losy Europy. Kronikarz arabski, świadek naoczny zmagań. zanotował: „Naprzeciw siebie stanęły w szeregu dwie armie. Dwie armie wierzące w innego Boga. Dwie armie mówiące innymi językami. Dwie armie różniące się miedzy sobą jak woda i ogień. Allach nie dopuścił”.
Bo i w istocie nie dopuścił. Francuskie siły pokonały wielokroć liczniejszego wroga. Bitwa pod Torus była jedną z najbardziej rozstrzygających bitew w historii. Gdyby Maurowie zwyciężyli, Islam zdominowałby większa część Europy. Na miejscu Katedry Notre Dame wznosiłby się dzisiaj pewnie wspaniały meczet. Bitwa nadała królowi Karolowi srogi przydomek. Przeszedł do historii jako Charles Martel - Karol Młot.


"Koty i jaskółki - a upadek Imperium Chińskiego"
Czyngiz Chan to jeden z największych geniuszy militarnych w dziejach świata. Nadludzkim wysiłkiem tak siłą, zdrada, jak i podstępem zjednoczył skłócone i zwalczające się od prawieków klany, plemiona mongolskie. Stworzył armię, przed której potęgą zadrżał cały świat. W 1207 roku armia Czyngis Chana przekroczyła pustynie Gobi. Cel ataku - Chiny, najpotężniejsze wówczas państwo. Pierwszym celem ataku było otwierające drogę do Chin miasto Volahai. Mongołowie doznali gorzkiego zawodu. Ich głównym środkiem rażenia była konnica, bezradna wobec potężnych fortecznych umocnień miasta. Czyngiz Chan wpadł na podstępny fortel. Zaproponował obrońcom, że odstąpi od oblężenia w zamian za trybut. Przedziwny to był trybut. Zażądał od oblężonych tysiąc kotów  i dziesięć tysięcy jaskółek! Warunki trybutu zostały przyjęte. Cóż za błąd. Kiedy dostarczono zadany okup Chan polecił przywiązać do ich ogonów kawałki namoczonej w smole bawełny. Bawełnę następnie podpalono. Przerażone zwierze zawsze ucieka w kierunku swego domu. Jaskółki i koty popędziły.....w kierunku miasta, wszczynając setki pożarów. Mieszkańcy rzucili się do gaszenia ognia, a armia mongolska przypuściła atak. Volahai zostało zdobyte. Droga do Chińskiego Imperium stanęła otworem.. Doświadczenie z murami Volohai przekonało Chana o potrzebie używania wież oblężniczych, katapult, materiałów wybuchowych. W opanowaniu tej nieznanej Mongołom techniki dopomagali inżynierowie chińscy ze zdobytego miasta.



Boski Wiatr
Miała to być wojna na skale bez precedensu. Kublai-Chan, wnuk wielkiego Czingis Chana, postanowił zaanektować Japonie.
Był rok 1281. Na rozkaz Chana zbudowano potężną flotę liczącą 9000 okrętów. Stuczterdziestotysięczna armia miała dokonać podboju. Tryumf wydawał się nieunikniony. Znikome siły japońskie nie miały szans oprzeć się tak przeważającej ilości wroga. Flota zbliżała się do japońskich brzegów. Ciężkozbrojna armia szykowała się do inwazji. I wtedy zdarzy się "cud".
Potężny tajfun uderzył w mongolską flotę. Okręty Kublai Chana "tańczyły" na ogromnych falach rozbijając się o skaliste wybrzeże jak łupinki orzechów. Zapanował powszechny chaos. Mongolskie, obciążone ciężkimi zbrojami rycerstwo tonęło tysiącami. Nieliczni, którym udało dostać się do brzegu, wyrzynani był z łatwością przez czekających na nich Japończyków. Oblicza się, ze zginęło w tej bitwie ponad sto tysięcy Mongołów. Japonia była uratowana. Japończycy uznali to za Wolę Bogów. Nadali tajfunowi  nazwę: "Boski Wiatr". "Boski Wiatr" przeszedł do legendy. Jego imię wywołano z pamięci w kilkaset lat później. Również w momencie śmiertelnego zagrożenia. Flota amerykańska szykowała się do inwazji. Powołano cale bataliony pilotów samobójców. Ich samoloty, były łatającymi bombami. Były tak skonstruowane ze piloci nie mieli możliwości ładowania. Mogli tylko zginąć atakując wroga. Miała to być ostatnia deska ratunku dla Cesarstwa Japonii. Stad przywrócenie nazwy: "Boski Wiatr". W języku japońskim: KAMIKADZE.


Josephine Baker...
... była śpiewaczką, tancerką i ówczesnym symbolem awangardowego seksu. Urodzona w Stanach, wyjechała do Paryża w 1920 roku. W 1926 zadebiutowała w "Follies Bergere". Zadebiutowała niewidzianym jeszcze w tedy na świecie aktem - topless, w opasce z przypominających rogi nosorożca bananów. Zelektryfikowany już wtedy Paryż oszalał. Josephina wzięła "Stolicę świata" szturmem. Mimo 20 lat stała się najsławniejszą, najlepiej płataną kabaretową "diwą" we Francji. W czasie swojej kariery otrzymała propozycje 1500 małżeństw. Nazywano ją "Ciemnoskóra Wenus", "Kreolska Boginią", "Czarna Perłą".... Wielbiciele obsypywali ją klejnotami, kosztownościami, dziełami sztuki.
Nadeszły lata 40-te. Okupacja. Baker skontaktowała się z członkami Ruchu Oporu. „Francja uczyniła mnie tym, czym jestem – oświadczyła - Paryżanie dali mi wszystko. Nadszedł czas spłacenia długu”.
- Mięliśmy wątpliwości - wspomina pułkownik Paolle - ale ta "krucha szklanka", okazała się "szybą kuloodporną".
Członków podziemia Josephine ukrywała w swoim odległym od Paryża chateau. W 41 roku pod płaszczykiem gościnnych występów wydelegowano ją do neutralnej Lizbony. Tańczyła, śpiewała, zachwycała. Była rozchwytywana przez tłum ambasadorów, dyplomatów, konsulów, cały wielki lizboński świat. Zanotowane rozmowy niemieckich sztabowców skrzętnie zapamiętywała. Zapisywała je atramentem sympatycznym na muzycznych partyturach.
„Kto wie, jak by potoczył się los Wolnej Francji, gdyby nie te partytury.” - pisze w swych wspomnieniach pułkownik Paolle.
-Te karteluszki to byłby dla mnie wyrok - powiedziała po latach Josephine - ale któż by ośmielił się wtedy zrewidować Josephine Baker.
Po wojnie Charles de Gaule nadal jej Legie Honorowa i Medaille de la Resistance.
Status "Gwiazdy" i znakomity energetyczny styl jej występów utrzymywała przez - niespotykane - -50 lat!!
Zmarła w 1975 roku. W jej pogrzebie uczestniczył cały Paryż. Oddano 21 salw armatnich. Jedyna w dziejach Francji kobieta, która tego honoru doświadczyła!


Kapitan w spódnicy.
Kto z nas o korsarzach nie słyszał? Kto z nas o piratach nie czytał? Który z nas nie chciał być bukanierem? Morgan, Kidd, Blood, Bluebird! To owiane romantyczną legendą postacie! A czy znane jest komuś nazwisko Hsi-Kei? Zapewne tylko nielicznym. A jednak.... to najbardziej notoryczny pirat w historii. Najgroźniejszy! Najpotężniejszy! Najbardziej okrutny. A do tego.....w spódnicy!
Hsi-key zaczynała swa karierę w Kantonie. W eleganckim, ekskluzywnym domu schadzek. Postrachem Chińskich mórz był pirat Ching-Yih. Hsi-Key oczarowała go od "'pierwszego wejrzenia". Ching stracił rozum. Poprosił Hsi-Key o rękę. Ukochana postawiła twarde warunki. Wraz z obrączką ślubną 50% udziału w zyskach z intratnego, morskiego procederu. Miłość jak wiadomo-jest ślepa.
W 1807 roku Ching zginął w przybrzeżnej potyczce. Hsi-Key "przejęła dowództwo. Stanęła na czele 50 tysięcy super bandytów. Jej flota liczyła tysiąc okrętów. Dwa razy tyle, co Wielka Armada Filipa II. Dziesięć razy tyle, co ówczesna flota USA.
Hsi-Key zaprowadziła wśród swych podwładnych żelazny „ordnung”. Za zgwałcenie branki - kastracja. Za romans na służbie - za burtę, i amanta i akantową.
W krótkim czasie Hsi stała się "królową". Krolową South China Sea! I postrachem przybrzeżnych miast. I zmorą flotylli komercyjnych. Powiało terrorem. Zamarł handel. Wszystkie karne ekspedycje Hsi -"roznosiła w pyl". Państwo Środka obliczało straty w miliardach. W 1809 roku Anglia, Portugalia i Chiny zawarły układ. - Clean up South China Sea! - Zorganizowano Wielką Armadę Sprzymierzonych. Szanse były mniej więcej wyrównane. Zachował się list chińskiego admirała.
”Piraci są zbyt silni - pisał do Cesarza - Nie mogę zagwarantować zwycięstwa! „
Zagłada Floty Sprzymierzonych byłaby katastrofa. Korsarz Hsi stałaby się największą potęgą na wszystkich morzach i oceanach. Chiński cesarz wszczął pertraktacje. Zaofiarował amnestię.
”Jesteś kobietą. – pisał - Kiedyś zapragniesz domu, dzieci, spokoju..”
Hsi nie była zainteresowana domatorstwem. A już najmniej dziećmi. Natomiast momentalnie wyczula prosperity. Przystąpiono do twardych negocjacji. Hsi i cesarski minister doszli do porozumienia. Podpisano układ. Flota Hsi przeszła pod Flagę Cesarstwa. Hsi zatrzymała tony zrabowanych skarbów i przyboczną "skromną" gwardię - 17 tysięcy doborowych. Stała się nieomal udzielną księżną. Zajęła się...
...filantropią! Uratowała życie tysiącom biedaków. Dożyła sędziwego wieku otoczona powszechnym szacunkiem. Zmarła w 1845 roku.


Chata wuja Toma
Książka była przysłowiową kroplą oliwy do ognia. Rozjątrzyła północno amerykańskie, anty niewolniczo nastawione społeczeństwa. Wstrząsnęła sumieniem Ameryki.
Wuj Tom nie był postacią fikcyjna. Nazywał się Josiah Henson, był własnością plantatora Isaaca Riley.
Plantacja Isaaca Riley miała 3700 akrów wielkości. Jej ozdobą była wspaniała rezydencja w Rockville, Maryland w powiecie Montgomerry. Obok rezydencji była maleńka chatka z prostych, nieociosanych bali, kryta wówczas słomianą strzechą, z klepiskiem zamiast podłogi. Chatę zamieszkiwali niewolnicy, miedzy innym Josiah Henson.
Henson był wiernym sługą swego pana. Issac Riley doceniał jego inteligencje i dar organizacyjny. Henson został superintendentem do spraw organizacyjnych. Tego rodzaju awans nie oznaczał jednak zmiany statusu społecznego. Henson był własnością, jak wół, koń lub świnia. Można go było wychłostać, wsadzić w mrowisko, powiesić lub po prostu odsprzedać.
Isaac Rileey likwidował swą farmę. Przenosił się do Kentucky. Josiah Henson dowiedział się - zostanie sprzedany! Nowy nabywca znany był z bestialskiego okrucieństwa. Henson podjął decyzje. Ryzykując śmierć w okropnych torturach (w tej okolicy schwytanych niewolników rozszarpywały psy) - uciekł wraz z rodzina. Dotarli aż do Ontario w Kanadzie.
Henson został konduktorem w metrze. Założył tez własną kongregację, której stał się pastorem. W 1849 roku opublikował swa autobiografie. Przedstawił w niej sytuacje ludzi, którzy zazdrościli losu bydlętom. Jedną z najbardziej brutalnych scen jest opis gwałtu dokonanego na matce Hensona przez sadystycznego białego nadzorcę.
Swoją książkę Harriet Beecher Stove oparła na autobiografii Hensona.
Książka wywołała szok. Przeraziła północną część Ameryki. Sytuacja murzynów - niewolników dotarła do świadomości społecznej. W niemałym stopniu przyczyniło się to do zniesienia niewolnictwa w USA.
A co się stało z Chatą Wuja Toma? W roku 1962 Marcel i Hildegarda Prevost zakupili byłą plantatorską rezydencje wraz z przyległą do niej chatynka. Państwo Prevost zmarli w 2000 roku. Jedyny spadkobierca, Greg Mallet-Prevost wystawił posiadłość "pod młotek". Kilkunastu lekarzy planowało wykupić zabudowania, zburzyć chatę i wystawić tam nowoczesna, ogólno dentystyczna klinikę. W powiecie Montgomerry powiało oburzeniem. Heritage Montgomery, organizacja zajmująca się ochrona zbytków, zaprotestowała głośno. Ogłoszono składkę.
-Nie mogliśmy dopuścić, aby ten jedyny w swym rodzaju historyczny zbytek stal się fundamentem poczekali dentystycznej - oświadczyła Pegy Erickson, prezes agencji.
Przez dwa lata uskładali potrzebną sumę -1 milion dolarów. Przybyła ekipa archiwistów, historyków. Chata Wuja Toma stała się Narodowym Muzeum. Muzeum Martyrologii.


Wypadek bez precedensu
Pod koniec III wieku ne. Irlandia była europejskim centrum handlu niewolnikami. Plemiona Celtyckie, zamieszkujące wyspę, uczyniły z tego procederu świetnie prosperujący, doskonale zorganizowany przemysł. Ludzi porywano setkami, przede wszystkim z sąsiednich Wysp Brytyjskich. Mężczyzn czekała nadludzka, niewolnicza praca. Kobiety zasilały "sekcje rozrywkowe".
W 401 roku, z jednego z brytyjskich wybrzeży porwano 16 letniego chłopca. Przeznaczono mu pracę przy oporządzaniu owiec w nieludzkich, a i niezwykle ciężkich klimatycznie warunkach. Zaczął błagać Boga o łaskę śmierci lub możliwość wyrwania się z tego piekła. Po 5 latach udało mu się uciec. Wędrował nocami w kierunku najbliższego portu. Ponad 200 mil. Załoga jednego ze statków ulitowała się nad zbiegiem. Przewieziono go na ziemię ojczystą. Rodzice byli upojeni radością. Uważali syna za zmarłego. Wymogli na nim przyrzeczenie, ze nigdy więcej nie opuści domu rodzinnego. Młodzieniec przyrzeczenie złożył, ale..
Po nocach zaczęły dręczyć go niepokojące wizje. Każdej nocy słyszał glosy wołające: -Błagamy cię wróć do nas! Pozostań miedzy nami! Przynieś nam słowa i naukę Jezusa Chrystusa! Nie zwlekaj! Oczekujemy cię! Przybywaj!
Wizje powtarzały się co noc. Prosiły i nakazywały zarazem. Nie dawały chwili spokoju.
Młodzieniec „głosów"  posłuchał. Przyjął świecenia kapłańskie. Powrócił do kraju swych prześladowców.
Legenda powiada, ze na jego widok uciekły z Irlandii wszystkie węże. W istocie jest to metafora. W Irlandii wiodącą grupą religijną była sekta Druidów, dla których wąż był jednym ze świętych symboli. "Przybyszowi" drogą natchnionej perswazji udało się tą panującą od pradziejów sektę obalić. Nadludzkim wysiłkiem - w ciągu krótkich 30 lat - uczynił z Irlandii kraj całkowicie chrześcijański.
Jego największym osiągnięciem było niemal całkowite wyeliminowanie "Przemyślu niewolniczego". Młody niewolnik imieniem Patricius wyrósł na Wielkiego Irlandczyka. To nikt inny jak po dziś dzień, czczony każdego roku dnia 17-go marca - Święty Patryk.
Patron Irlandii i wszystkich bez wyjątku, z przekonania Irlandczyków.



Siódmy krąg piekieł jest niczym....
.... w porównaniu z tym, czym jest furia znieważonej kobiety!
Anno Domini 60. Większość Brytanii pod bezlitosna hegemonią Rzymu. Iceni - maleńkie niezależne plemię Celtyckie. Król Icenow Prasutagus ginie w tajemniczych okolicznościach. Rzymianie brutalnie anektują drobniutkie państewko.
Królowa wdowa Boudicca usiłuje stawiać opór. Rzymianie biczują ja publicznie. Kohortami gwałcą jej córki. Nad grobem męża Boudicca poprzysięga zemstę.
Na jej wezwanie jednoczą się celtyckie plemiona. Armia Bouddica atakuje garnizony, miasta: Colchester i St.Albany. Z miast zostają "popioły i zgliszcza". Rzymianie, twórcy zorganizowanego bestialstwa, są zaszokowani okrucieństwem Boudicca. Tacyt pisze: "Opanowała ją nigdy nienasycona żądza krwi. Lubowała się w jękach ofiar żywcem obdzieranych ze skóry, wbijanych na pal, krzyżowanych, palonych, powolnie zarzynanych. Ten pomiot Hadesu pogrzebał 70 tys. rzymskich istnień".
Armia celtycka zbliża się do Londynu. Resztki legionów wraz z gubernatorem Svetoniusem Paulinusem w pośpiechu opuszczają miasto. Przezorna decyzja. Z Londynu nie pozostaje kamień na kamieniu. Na te ślady zniszczenia natrafiła współczesna archeologia. Przeraża i dziś pozostała z tej rzezi 90-cio centymetrowa warstwa popiołu.
Wieczne Miasto, Imperium Rzym - jest upokorzone. Przez kobietę! - Klęska - Hańba ! Rozwścieczony Neron wysyła jednoznaczny rozkaz: - „Wracaj z tarczą lub na tarczy!” Svetonius Paulinus organizuje karną ekspedycję. W 62 r.n.e. dochodzi do decydującej bitwy pod Midlands. Armia celtycka przestaje istnieć. Boudicca nie ma zamiaru podążać w łańcuchach za rydwanem zwycięzcy. Popełnia samobójstwo.
Ale Rzymianie, w odróżnieniu od wielu późniejszych władców imperiów potrafili uczyć się na własnych błędach. Wyeliminowali działania okrutne na terenie Brytanii, dzięki czemu przetrwali tam następne 300 lat.
Zachował się opis Bouddica, pióra rzymskiego historyka Deciusa;
"Zawzięta, gwałtowna, nieopanowana w gniewie. Z wyglądu dzika, przerażająca. Wzrostem przewyższała najroślejszych Celtów. Z jej oczu ział blask nienawistnego okrucieństwa. Na wąskich, zaciśniętych ustach nigdy nie gościł uśmiech. Żółto brunatne włosy spadały jej do kolan. Gorgona! Przerażająca!”


Pies jakoś przeżył.
Japończycy zajmują dwie maleńkie wysepki na Aleutach. Wyspę Attu i wyspę Kiska. Po raz pierwszy od 1812 roku amerykańskie terytorium znajduje się pod okupacją. W maju 1943 roku wyrusza kanadyjsko-amerykańska ekspedycja. Po ciężkich i krwawych walkach wyspa Attu zostaje odbita. W sierpniu 35-tysieczny korpus sojuszników woduje na plażach Kiska. Wyspa okryta jest gęstą powłoką mgły. Widzialność zero. Atakujący strzelają "na oślep". Jest 32 zabitych i kilkudziesięciu rannych. Po dwóch dniach nieprzerwanej strzelaniny mgła rzednie. Amerykanie są zaszokowani. Wyspa jest opustosza, ani śladu wroga!
Sześciotysięczna armia japońska potajemnie opuściła Kiska trzy tygodnie przed inwazja! Jedynym radośnie witającym "zwycięzców" trofeum jest wygłodzony pies. Nadano mu imię - Cottage.
A zabici i ranni?? Kanadyjczycy i Amerykanie ostrzeliwali się wzajemnie.


Dał oczy.
Jesteś dowódcą plutonu w czasie wojny. W środku nocy przychodzi ważny meldunek. Musisz go przeczytać. Ale jak? Najmniejszy promyk światła ujawni pozycje nieprzyjacielowi. Dylemat!
Taki dylemat był inspiracja dla młodego kapitana artylerii Charlesa Barbier. Myślał, dumał, deliberował - wymyślił. Opracował specjalny kod. Kod składał się z 12 znaków wyciskanych rylcem na specjalnym utwardzonym papierze. Powstawały wypukłości. Każda kombinacja wypukłości oznaczała inny dźwięk.
13 letni chłopiec z Królewskiego Instytutu Dla Niewidomych zachwycił się tym konceptem. Chłopiec stracił wzrok mając lat sześc. W swoim pamiętniku niezdarnie zapisał: "Jeżeli nie znajdę sposobu, aby moc czytać i pisać - odbiorę sobie życie".
Trzynastolatek nieśmiało zwrócił się do kapitana Barbier. W bardzo skromnym i pokornym tonie zaproponował kapitanowi Barbier naniesienie paru poprawek. Kapitan był oburzony że 13 letni pętak ośmiela się udoskonalać jego system? Przenigdy!
Chłopiec nie zraził się kapitańską nagana. Przez dwa lata dniami i nocami w pocie czoła pracował rylcem. Opracowywał własny system. Dokonał zasadniczej zmiany. Każda kombinacja wyciśniętych wypukłości oznaczała osobna literę, a nie jak u kapitana - dzwiek.
Kiedy młodzieniec osiągnął wiek lat piętnastu praca dobiegła końca. Wynik przekroczył wszelkie wyobrażenia. Powstał nowy, nie istniejący do tej pory alfabet.
Alfabet, który otworzył czarowny świat literatury milionom niewidomych. Alfabet Louis Braille'a.


Kropka na mapie
Wczesne lata 17-go stulecia. Maleńka wyspa Run.
O tą "kruszynkę" toczy się wojna. Holandia contra Anglia! Dwa światowe mocarstwa?
"Plamka na mapie"? Wojna??
Wyspę Run pokrywa gałkomuszkatułowy las. Jedyny znany w ówczesnym świecie.
Ceny zawrotne. Wiec wojna.!
W 1616 roku kapitan Nathaniel Courthope zdobywa wyspę. Utrzymuje ja pod brytyjskim berłem przez cztery lata. Ceny rosną. Courthope ginie podstępnie zamordowany. Wyspa przechodzi we władanie Holędrów.
Wojna trwa. W latach 40 tych rozpoczynają się rokowania pokojowe. Kością niezgody jest "plamka na mapie". Holendrzy proponują układ: wyspa za wyspę. Brytyjczycy wyrażają zgodę. Nazwa nowej brytyjskiej domeny - Manhattan.



Wstrzymał słonce, ruszył ziemię...
Olsztyn rok 1519. Armia krzyżacka oblega miasto. Komendant obrony - Mikołaj Kopernik.
W mieście wybucha zaraza. Warunki sanitarne? - nieistniejące. Kopernik obserwuje dostawy żywności. Do wydzielanych porcji chleba przylega brud.
-To przyczyna zarazy - stwierdza astronom.
Dzieli miasto na cztery "różnożywieniowe" okręgi. W okręgu "bezchlebowym" zaraza przestaje się szerzyć. Trzeba przestrzec ludność przed spożywaniem skażonego chleba.
Ale jak? Nieczystości są drobniutkie, ledwo dostrzegalne - a chleb na wagę złota. Młody mieszczanin Gerhard Glickselig podsuwa pomysł.
-Może by tak kromki smarować kleista substancja?
-Czymś jasnym......
-Czymś, na czym widoczny byłby każdy paproszek......
-Ale czym?
-Mamy masło?
-Mamy!
-No to dawaj! Spróbujemy!!
W krótkim czasie plaga zanika.
W "Księgę Przepisów Kulinarnych" wpisano po raz pierwszy: "Chleb z masłem".



Miecz i miłość
Bitwa pod Cheroneja. 338. pne. Po stronie  Aten - "Nieśmiertelny Batalion Tebański" Trzystu "Niezwyciężonych". Nieustraszonych. Niepokonanych. Elita "Elity"
Batalion...... homoseksualistów.
Od dzieciństwa wybranych i "dobranych par". Sto pięćdziesiąt homoseksualnych małżeństw". Koncept polityków: - dobrowolnie zgina w obronie swych partnerów
I zginęli. Do ostatniego "partnera". W bitwie przeciwko Filipowi Macedońskiemu.