Brygida z Hamburga - czyli czułości nigdy dość

Polki poza granicami kraju.
Poznałam ich w Niemczech dziesiątki. Rozmawiałam, przyjaźniłam się, opisywałam liczne ich historie. Czerpałam z doświadczeń jakimi zechciały się dzielić. Zapisały się w mojej pamięci poprzez swą wyjątkowość i indywidualizm. Z zainteresowaniem obserwowałam je przez kilka lat by napisać zbiór opowiadań „Tak już mamy.”
Pragnęłam utrwalić portrety wyjątkowych kobiet.Polki w Niemczech wyróżniają się. Dla wielu nie ma kłopotu ze wskazaniem ich w różnorodnym tłumie kobiet; niewiast rozmaitych, dziewczyn, pań, elegantek, dam i zwyczajnych pospolitych „babeczek”.  Ta odmienność jawi się w prezencji, aparycji i sposobie bycia. Poznałam ich sporo i wiem jak wiele je łączy, ile przeżyły, na ile bywają uparte, niedościgłe w pożytecznym działaniu, a przy tym zatroskane, zapracowane i przede wszystkim zadbane. Wiadomo, że ich losy i kariery układały się różnie. Wszystkie zmierzyły się z emigracyjnymi trudami. Dla większości była to próba ognia i wody – egzamin, który hartował przed obrażeniami duszy i zdrowia. Odwagę, zaradność i inwencję czerpały z poczucia polskiej tożsamości, uporu i jasno postawionych celów. Nic dziwnego, że w większości swej sukcesywnie realizowały plany działania. Uznanie zyskiwały łatwiej niż dobrobyt i majętność. A przecież wszystko przychodziło powoli. Tutejsza społeczność jest nieco sceptyczna, mało przystępna, introwertyczna i zdystansowana. Znajomości bywają kurtuazyjne jedynie, a zaufanie zdobywa się niczym wysokogórskie szczyty.  

O tym wszystkim najwięcej wie Brygida Gołębiowska z Hamburga.
W latach osiemdziesiątych, (ubiegłego  wieku) gdy fala polskiej emigracji w Niemczech znacznie wzrosła i na każdym niemal kroku w Hamburgu słyszało się polską mowę, Brygida pracowała w sekretariacie Polskiej Misji Katolickiej w Hamburgu przy Grosse Freiheit 19-13. W tej hanzeatyckiej, portowej metropolii polska diaspora liczyła 19000 osób. Wśród nich większość dopiero co osiedliła się lub też była na etapie poszukiwań swego lokum. Brygida przyjechała jako osiemnastolatka z rodzicami z Bytomia pod koniec lat siedemdziesiątych. Od chwili przyjazdu usamodzielniła się i zaczęła kontynuować przerwane w Polsce studia. Ta drobna brunetka o przyjaznym uśmiechu miała dar zjednywania przyjaciół, nawiązywania kontaktów, trafnej oceny sytuacji. Wyróżniało ją też wyjątkowo optymistyczne widzenie świata i dobra znajomość języka niemieckiego. Po przyjeździe do Hamburga związała się z grupą młodych ludzi, głównie studentów, podobnych w swej aktywności na rzecz środowiska polonijnego, o takich samych ambicjach i dążeniach. Patronował tym młodym ks. Jan Sliwanski orędownik ewangelicznego pojednania polsko – niemieckiego, proboszcz powstałego na potrzeby Polaków kościoła. Wspólnie wyznaczali cele działalności i ustalali formy oraz metody pomocy rodakom. Brygida okazywała się najbardziej roztropna, dojrzała, rozsądna i przenikliwa. Nadawała się wyśmienicie do pracy w biurze parafialnym. Posiadała kompetencje, właściwy na tymże stanowisku operatywny zmysł, dobrą znajomość języka niemieckiego i co najistotniejsze - poczucie odpowiedzialności. Potrafiła wysłuchać i w miarę możliwości każdemu przybyłemu tam pomóc. Z uwagą wysłuchiwała proboszcza Sliwańskiego i wiele się od niego uczyła.

Za radą i z pomocą Księdza Prałata Brygida zajęła się wkrótce organizacją polskiej biblioteki. Dokonała dzieła imponującego; zgromadziła początkowo 8000 książek, aż doszło do kilkunastu tysięcy woluminów. Była to jak na owe czasy największa polska biblioteka misyjna w Niemczech. Księgozbiór ten Brygida zebrała, oprawiła, skatalogowała, umieściła na półkach i w szafach domu parafialnego przy kościele św. Józefa na St. Pauli.Pomagało jej w dziele tym grono zaprzyjaźnionych wolontariuszy, osób, które widziały potrzebę tejże inicjatywy. Przez osiemnaście lat dwa razy w tygodniu Brygida dyżurowała w bibliotece. Jednocześnie współredagowała wydawane przy Misji pismo Wspólnota Wiary, broszurę przydatną nie tylko polskim katolikom, ale wszystkim, dla których nowy etap życia okazywał się nie lada wyzwaniem. Praca w polskiej plebanii i bibliotece, a także spotkania dotyczące różnorakich form aktywizacji i zespolenia wiernych z Polski pochłaniały każdą jej chwilę. Były także swoistą szkołą życia. Trzeba wiedzieć, że znaczna część Polaków niepewnie stawiała swe pierwsze kroki na tym wymarzonym Zachodzie. Upadki i kontuzje zdarzały się częściej niż wyczyny, osiągnięcia i tryumfy.

Przybysze zza Odry bywali zagubieni, osamotnieni i zawiedzeni. Szukali, gdzie się da, pomocy i wsparcia. Takim miejscem, do którego garnęli tłumnie była właśnie Misja, a właściwie biblioteka prowadzona przez Brygidę. Tam dowiadywali się, jak należy odczytywać niemieckie urzędowe listy, jak pisać podania, odwołania, życiorysy i prośby. Tam przekazywano sobie najpotrzebniejsze, praktyczne rady i informacje. Wymieniano się adresami i spostrzeżeniami. Uczono się niemieckiego, poznawano, zasady, prawa nawet obyczaje odmienne niż nasze, polskie. Brygida radziła, wskazywała właściwe drogi, dawała adresy, pokazywała jak odczytywać plan jazdy metra i kolejek miejskich, jak ustalać wizytę u lekarza i jak nawiązywać dobrosąsiedzkie stosunki. Zachęcała do nauki języka, opiniowała subtelnie poczynania i plany, radziła w każdym zakresie. Nade wszystko pocieszała strapionych, szukając możliwych rozwiązań w trudnych kwestiach życiowych. Uwalniała lęki, wyzwalała odporność.  Doświadczenie owych hamburskich lat pracy z ludźmi stanowi podstawę jej pragmatycznej i jakże cennej wiedzy o życiu. Takiej nie zdobędzie się na żadnym uniwersytecie. Dziś, gdy spoglądam wstecz, na tamte jej biblioteczne rozmowy, na spokój i dyskrecję z jaką pomagała, brak mi słów najcelniej oddających podziw dla niej. Ona zawsze była niezawodna i to w słowach i w czynach.

Jesienią 1989 roku Brygida Gołębiowska zdecydowała się na wydawanie polskojęzycznego pisma dla rodaków. Wszystko co się z tym wiązało opanowała samodzielnie; zakupiła za własne pieniądze konieczne maszyny i urządzenia, zebrała grono chętnych do działania, przygotowała w swoim domu jednorodzinnym drukarnię i redakcyjne biuro. W krótkim czasie KURIER stał się poczytną, polonijną gazetą. Zawierał mnóstwo praktycznych informacji. Zapotrzebowanie na nie było ogromne. W Hamburgu nie można było jeszcze odbierać polskiej telewizji, tylko w trzech miejscach można było nabyć polskie czasopisma. Nie wszyscy znali adresy polskich lekarzy, tłumaczy, prawników...Nie wszyscy wiedzieli, jak sobie radzić w codzienności. W piśmie zamieszczano więc liczne, różnorakie ogłoszenia i komunikaty. Dotyczyły one kupna, sprzedaży, zamiany, wysyłek paczek do Polski, przejazdów do wszelkich miejsc w naszym kraju i rozmaitych usług. Były nawet oferty matrymonialne i wszelkiego typu porady; od prawnych, finansowych i motoryzacyjnych po kulinarne. Czytelnicy otrzymywali aktualne wiadomości z kraju i z Niemiec. Szczególnie cenili rzetelną wiedzę o Hamburgu, o jego historii, kulturze i zabytkach, o ludziach, którzy to piękne miasto rozsławili. To satysfakcjonowało Brygidę, kontentowało wszystkich, którzy szukali w gazecie zaskakujących ciekawostek i wiedzy. Przy okazji dowiadywali się o licznych imprezach kulturalnych polskich i niemieckich, o spotkaniach z polskimi pisarzami w Domu Literatury, o działalności naszych miejscowych artystów skupionych w Pegasus Foundation, o osiągnięciach i sukcesach zawodowych polskich uczonych i intelektualistów tu zamieszkałych. W KURIERZE każdy znalazł coś dla siebie. Opisane zostały różne przypadki, przygody i zdarzenia z codziennego życia emigracyjnego, były wywiady z pracownikami Konsulatu Generalnego, relacje z działalności organizacji np. Klubu Polskiego, Towarzystwa Niemiecko-Polskiego. Pismo, które z czasem osiągnęło nakład dwóch tysięcy egzemplarzy przez osiemnaście lat spełniło oczekiwaną rolę. Stało się największym sukcesem Brygidy Gołębiowskiej. To był najlepszy sposób na pomoc rodakom, na rozwijanie polsko-niemieckich kontaktów, a także integrację środowisk polonijnych.

Temu samemu dziełu służyły także organizowane przez nią Festyny Polonijne. Odbywały się one w pięknych parkach Hamburga, w nadłabskiej, letniej zieleni miasta. Przybywali na nie tysiącami Polacy i Niemcy nie tylko tutejsi, ale i z Dolnej Saksonii i Szlezwiku Holsztyna. Na świętach tych Polonia prezentowała się w całej swej okazałości i różnorodności. Zapraszani byli zawsze znani artyści i zespoły z Polski.   Prezentowała się polska, miejscowa gastronomia także wędliniarstwo, piekarnie i cukiernie. Przedsiębiorcy zawierali znajomości i podejmowali współpracę. Niemcy byli zachwyceni aktywnością i inwencją Polaków. Oni także szukali potrzebnych dla siebie wiadomości w Kurierze i coraz przychylniej odnosili się do polskich różnorakich inicjatyw. Tylko Brygida była w stanie zorganizować tak okazałe imprezy, bowiem miała znajomości i szerokie kontakty, przy tym uznanie, znajomość tutejszych” realiów”, wiarygodność i zaufanie. Była niedościgła w pomysłach, ale i umiejętnie korzystała z rad i pomocy innych, takich jak ona pasjonatów. Ile pracy i wysiłku to ją kosztowało nigdy nie mówiła. Jest osobą skromną spokojną, opanowaną lecz upartą i stanowczą. W sytuacjach trudnych nie załamuje rąk tylko działa z rozwagą i ustalonym planem. Do doskonałych jej osiągnięć zaliczyć należy organizowane w latach 1992-2002 bale sylwestrowe i karnawałowe. Odbywały się one w eleganckich hotelach Hamburga i zyskały miano” wytwornych„. Nic już ich nie zastąpi, bo były jedyne w swoim rodzaju; wystawne, a przy tym swojskie i urzekające rodzimą, polską atmosferą.

Brygida ma wyczucie ładu i harmonii, jest doskonałą gospodynią, mistrzynią niezrównanych przyjęć i spotkań. Jest jednocześnie, i to szczególnie istotne, wspaniałą matką pięciorga, dziś już dorosłych dzieci. Od czasu jej przyjazdu upłynęło przecież czterdzieści ponad lat! W jej domu przy ogromnym stole potrafi niekiedy zasiąść 30 osób. Tak jest przy okazji świąt rodzinnych i tak było, gdy przed laty zbierała się redakcja KURIERA, by omawiać kolejne projekty, przygotować artykuły. Gościnna i serdeczna, pragmatyczna i czuła wie jak reagować na wyzwania czasu. Dla każdego ma „dobre słowo” i potrafi wysłuchać nawet tych, którzy mają „mało do powiedzenia” lub krytykują jej pomysły. Powróćmy jednak w przeszłość, do wydarzeń, które wpisały się w „księgę życiowych i zawodowych jej zasług”. W 1997 roku podczas powodzi tysiąclecia Gołębiowska podjęła się akcji humanitarnej pomocy dla Wrocławia. Zaangażowała do niej liczną rzeszę ochotników i wolontariuszy. Jak to zrobiła?  Ogłosiła w KURIERZE i podawała podczas jego kolportacji, także po mszach stosowne ogłoszenia.Potem jeździła po Hamburgu i okolicy, by zbierać darowany powodzianom sprzęt; środki czystości, lekarstwa, meble, piecyki, lodówki, kuchenki, naczynia, pościel, nawet rowery i wózki inwalidzkie. Doglądała stanu i jakości wszystkich tych rzeczy, by spełniały najwyższe standardy. Troszczyła się o transport, kontaktowała z poszkodowanymi i Sztabem Kryzysowym Wrocławia. Działania te trwały niekiedy od rana do późnych godzin nocnych. Liczył się czas i efekty. Polacy i Niemcy z Hamburga wiedzieli, że uczestniczą w dziele ważnym i koniecznym. Nabierali do siebie wzajemnego szacunku, nawiązywali serdeczne znajomości, przełamywali stereotypy. Uwierzyli w polską moc, w potęgę solidarnej współpracy, nawet organizacyjne niespotykane nasze talenty.  Brygida była niedościgła w działaniu. Nie przesadzę, jeśli powiem, że jest taka nadal. Nie zmieniła się. Jest pełna pogody ducha. Przy tym, co także istotne, nadal zadziwia swą sylwetką, roześmianym błyskiem oczu, dobrym humorem, sprawnością mentalną i fizyczną. Jest jaka była. To tylko Hamburg się zmienia i my wszyscy nieco słabsi, pochyleni, zasmuceni, niepewni.

Brygida Gołębiowska nie poddaje się. Wciąż tak samo żywotna i czuła. Od szesnastu lat przewodzi grupie seniorów, a właściwie zespołowi pogodnych, hamburczyków polskiego pochodzenia, którzy w wieku dojrzałym mają chęci do poznawania nowości, do spotkań i zabawy. POL-AKTIV zrzesza niemal siedemdziesiąt osób i spotyka się regularnie w St. Georger Kulturladen przy ulicy Alexanderstrasse16 w Hamburgu. Program działania jest dostosowany do okoliczności, oczekiwań i upodobań. Grupowo jeżdżą na wycieczki i krótkie wczasy do Polski, świętują zgodnie z polskimi tradycjami i obyczajami, wymieniają się polskimi nowościami wydawniczymi i radami. Razem chodzą do Filharmonii i na wystawy, wspólnie odpędzają malkontentną samotność w tańcu i zabawie. Brygida czuwa nad ich nastrojami, aktywizuje i pomaga w sprawach trudnych. Jest jaka była.
Nade wszystko czuła. Odwiedza chorych, organizuje potrzebującym socjalną pomoc, wspiera przygotowując spotkania z psychologiem i lekarzami.  Mówią, że bez Brygidy trudno by było żyć.  Ona zapewnia swoiste poczucie bezpieczeństwa. Może i więcej takich „dziewczyn”, ale w Hamburgu od czterdziestu ponad lat ona jedyna jest jak instytucja, jak przewodnik w górach i ratownik w akcji.  „Tak już ma”. Nikt jej nie powstrzyma.

Obserwując Polki w Niemczech dostrzegam, że mają one wszystkie w sobie dużo „ciepła”, wrażliwość i czułość. Każda moja znajomość, każde poznanie zaczynało się od pytania: skąd jesteś?, skąd przyjechałaś?,  za czym tęsknisz? -W odpowiedziach zawsze pojawiały się wspomnienia z Polski. Prawie wszystkie mówiły, że to Polska wyposażyła je w czułość, która bywa piękna i konieczna, choć niekiedy zawodna. Polskie sentymenty i tęsknoty objawiają się w różny sposób, ale wynikają zawsze z czułości serca - mówiły. To ona angażuje umysł, wyznacza kierunki postępowania i reagowania. I to prawda, bo z czułości od wieków bierze się cała nasza, słowiańska osobliwość i wyjątkowość.
Od Franciszka Karpińskiego ta czułość, przez Adama Mickiewicza, Kamila Cypriana Norwida, aż po Wisławę  Szymborską i Olgę Tokarczuk.  
Ach , co by tu nie mówić?
Polki, nie wstydźmy się czułości! Bądźmy czułe i aktywne!  

Sława Ratajczak - Hamburg