Zawód Dziennikarz

“Polska jest krajem największej ilości dziennikarskich talentów, a jednocześnie merytoryczny poziom informacji z jaką styka się polski odbiorca mediów dość daleko odbiega od standardów przyjętych obecnie w krajach Unii Europejskiej, nie mówiąc już o USA.” - twierdzi prof. Allan Stone, kierujący od 1990 zespołem badawczym rynku medialnego w krajach postkomunistycznych na amerykańskim Harvard University.
Stan ten nie dziwi specjalistów w tej dziedzinie, bo swoisty etos środowiska dziennikarskiego w demokratycznych społeczeństwach nie kształtuje się z dnia na dzień, musi jednak martwić socjologów, gdyż wynika z tego, że Polacy są od lat słabo informowani o tym, co się dzieje w ich własnym kraju i w UE! (z informacją na tematy polityki światowej jest znacznie lepiej). Diagnoza ta może niejednego zdziwić, gdy weźmie się pod uwagę ilość przekazywanych co dzień w polskich mediach informacji z niemal wszystkich dziedzin życia. Jest ich tyle, że nawet pilny obserwator nie jest w stanie ich wszystkich wchłonąć, nawet dokonując koniecznej selekcji tematycznej.
Swoisty paradoks? - niekoniecznie!
Każdą dziedzinę życia społecznego, by jej rozwój był skuteczny, musi cechować pewien swoisty dla niej porządek, a działania w niej podlegać powinny stosunkowo jasnej metodzie (lub kilku odmiennym, jednak tym bardziej uporządkowanym). W przeciwnym wypadku niewiele z tych działań wynika, bo zwykle wiele z nich znosi się wzajemnie, a dziedzina rozwijać się po prostu przestaje. W informacji medialnej zasada ta obowiązuje szczególnie drastycznie, a jej lekceważenie nazywamy w teorii “szumem informacyjnym”, czyli jakby hałasem wynikającym z tego, że nasi informatorzy raczej przekrzykują się nawzajem niż starają się nas o czymś poinformować. Próbują po prostu wkrzyczeć w nas swój news, a nie dotrzeć z nim do nas na zasadzie koniecznego w procesie informacyjnym “dialogu między informującym a informowanym”.
Przeciętny obserwator rynku informacyjnego nie rozumie zazwyczaj na czym polega różnica między konieczną wielostronnością informacyjną, a informacyjnym szumem (zgiełkiem). Wydaje mu się zwykle, że selekcja wiadomości prowadzić musi do manipulowania nimi, selekcję uważa po prostu za cenzurę, a jej wynik za propagandę. Polska publiczność medialna szczególnie jest w tej sprawie przeczulona, ale pamiętajmy, że jest to syndrom podobny do tego, który obserwujemy w przypadku dotykania przez lekarza silnie stłuczonego miejsca, co zwykle łączy się z bólem, jednak bez takiego dotyku dalsze leczenie w ogóle nie jest możliwe.
Przyjrzyjmy się nieco dokładniej omawianemu mechanizmowi.
Po pierwsze nie ilość, a jakość informacji medialnej ma zasadnicze znaczenie. Zwróćmy uwagę, że w dzisiejszych czasach niemal powszechnej dostępności informacji z wszystkich dziedzin, samo wydarzenie, sam fakt, sam przedmiot informacji zwykle niewiele znaczy i “goły” zazwyczaj o niczym nie informuje. Wszelkie “dzianie się czegoś” niemal zawsze odbywa się w bardzo złożonym kontekście, który dopiero (wraz z samym zdarzeniem) stanowi o jego cechach, czyli znaczeniu! Z kolei w przypadku większości zdarzeń kontekst ten jest zwykle bardzo wielostronny, nie sposób go więc podawać przy każdej informacji typu news. Jak więc należy informować, by “szumu medialnego” nie powiększać? Jedną z zasad poważnego dziennikarstwa jest - “informujemy nie o tym co się dzieje, a o tym co się już rzeczywiście stało”. Oto pierwszy z brzegu przykład tej różnicy, którą obserwować można było niedawno w polskich mediach; - Dr G. winien śmierci swych pacjentów. - podawały media. Tymczasem samo oskarżenie jest wprawdzie jakimś tam “faktem”, jednak zaczyna ono dopiero bardzo złożony proces dochodzenia do prawdy, a więc konkretnego faktu ,o którym na razie nie wiemy, czy w ogóle miał miejsce!. Z tej pierwszej, takiej informacji wynikły setki, jeśli nie tysiące dalszych, równie mało konkretnych, w końcu wydaje się, że cała sprawa okaże się rodzajem intrygi, a w najlepszym przypadku nieporozumienia wynikającego z indolencji medycznej oskarżycieli, co zdają się potwierdzać eksperci. Oskarżenie o kilkakrotne spowodowanie śmierci pacjentów jest zdarzeniem poważnym, o którym opinia publiczna wiedzieć powinna, jednak to “istotne” zdarzenie, które w tym przypadku nastąpiło, jest zgoła czym innym niż otrzymywane przez nas od miesięcy informacje na ten temat. Jest (być może – bo sprawa trwa) albo intrygą polityczną, bo udział ministra Ziobry w tej sprawie był wyjątkowy, albo dramatycznym nieporozumieniem, albo czymś jeszcze innym, o czym dowiemy się po zakończeniu procesu sądowego. Rzeczywistym “faktem” jest więc w tej sprawie na razie jedynie śmierć pacjentów i podejrzenia. Tymczasem cała sprawa w sferę informacji wprowadziła już taką ilość właśnie “szumu”, że nikt już nie wie o co właściwie chodzi w tym temacie na prawdę! Intryga polityczna? Błędy lekarskie? Lekceważenie życia pacjentów? Przestępstwo? Fatalny lekarz? Fatalny szpital? Fatalny minister i nieodpowiedzialni prokuratorzy? - nikt na razie nikt nie wie, a hałasu medialnego co nie miara!
W środowisku medialnym wiadomo, że zdolny (choć nie fachowy!) dziennikarz może zrobić pierwszostronnicowy news z każdego, nawet najbardziej błahego wydarzenia! Gdy trafi na mało odpowiedzialnego szefa redakcji, który mu to opublikuje, sprawa zwykle zaczyna “pęcznieć”, bo przecież, jak wszystko, związane jest z czymś, co pobudza coraz szerszy krąg zainteresowania. To już potem tylko sprawa techniki medialnej.
Tak działa t.zw. “dziennikarstwo śledcze”, a raczej jego najprymitywniejsza odmiana, bo prawdziwe dziennikarstwo tego typu małymi sprawami się z zasady nie zajmuje.
Polski problem, to dziesiątki tysięcy uzdolnionych dziennikarzy, którzy w jakiś tam sposób muszą się przebić, by “żyć z tego zawodu”, więc gonią za sensacją, i... masa nieodpowiedzialnych szefów redakcji, którzy starają się utrzymać za wszelką cenę popularność prowadzonego “publikatora”.
Drugim z wielu niepokojących zjawisk jest “profesjonalna brutalizacja języka”. Język jest przecież podstawowym narzędziem informacji i jego użycie również może być spryciarskie, co wartość informacji wręcz likwiduje. Oto jeden z milionów przykładów; - jedna z poważnych gazet “informuje” w tytule: “Ujawniono zarobki nauczycieli!”. Zdanie brzmi ostro, tymczasem zarobki te po prostu podano do szerszej wiadomości w związku z walką o podniesienie płac. Przecież nigdy nie były żadną tajemnicą, którą trzeba by ujawniać! Jest to klasyczny przykład nieuzasadnionego i manipulacyjnego “podgrzewania sytuacji”, czyli informacyjnego szalbierstwa. Robienie “z igieł wideł” to jedna z najskuteczniejszych metod tworzenia tylko informacyjnego hałasu, który w sposób drastyczny “zagłusza” jedynie to, co w zdarzeniu jest rzeczywiście istotne.
Tak właśnie powstają “media brukowe” istniejące na całym świecie i niektórym środowiskom odbiorców potrzebne, co ich istnienie uzasadnia. Nie ma w tym nic złego, że są gazety, o których mówi się np., że czytać je trzeba trzymając poziomo, bo inaczej krew z nich się leje i spodnie brudzi. Fatalnie jest jednak, gdy większość mediów zasady “brukowe” stosuje! Wówczas “publiczność medialna” (przecież miliony ludzi!) zostaje rzeczywiście odcięta od rzeczowej i potrzebnej informacji, a pogrąża się w “informacyjnym szumie”, chcąc niechcąc powoli przyjmuje go jako obraz otaczającej rzeczywistości. Niepokojące jest jednak to, że nawet tytuły, po których spodziewać się można było profesjonalizmu (np. Newsweek czy Wprost) wpadły w taką koleinę, a w raz z nimi i większość stacji radiowych i telewizyjnych. Szkoda i UWAGA!
Zjawisko, tu zasygnalizowane jedynie, jest złożone i nie da się go w jednym artykule choćby pobieżnie przedstawić. Warto jednak przestrzec przed tymi zjawiskami, bo rzeczywiście prowadzą one do pozbawienia społeczeństwa potrzebnej, a nawet koniecznej informacji.
Okres działań PiS-u u władzy to niespotykane natężenie tej medialnej choroby. Fobia antymedialna przywódców, ich agresja w stosunku do dziennikarzy, spowodowała coś w rodzaju reakcji obronnej środowiska, szkoda tylko, że równie agresywnej. Media często działają na zasadzie rozpędzonego pociągu, którego inercja jest ogromna i trudno go w krótkim czasie zatrzymać.
Dziś obserwujemy skutki! Atmosfera w Polsce powoli się normalizuje, PO leje oliwę na wzburzone fale, jednak agresywny i brukowy styl mediów poważnieje wolno. Media nadal szukają przede wszystkim sensacji, co niekiedy zaczyna wyglądać blado i nieprzekonywująco. Może jednak spowoduje to zajęcie się ważniejszymi zagadnieniami życia w kraju i w lepszej formie zawodowej? Mam taką nadzieję!

Prof. Leon Ratajczak jest wykładowcą form dziennikarskich w Journalistik Studis w Lozannie.